piątek, 27 września 2013

5. Czerwień… kolor krwi, niebezpieczeństwa, ZŁA.

Biała posadzka, a na niej pełno krwi. Czerwone plamy, niektóre rozmazane, a jeszcze inne nienaruszone, wszystko to tworzyło pewną sztukę, która dla niektórych mogła być arcydziełem. Dla innych zwykłym aktem przemocy, okrucieństwa… Zła.

,, Czarne – śmierć, czerwień – zło… kolory jednak mają znaczenie. Dlaczego ta sytuacja wcale mnie nie zdziwiła? Przecież to było do przewidzenia! Wiadome było to, że nikt nie może dowiedzieć się o nas, a jednocześnie… upadły zawsze będzie upadłym! Bez względu na to ile będziemy się starać, ile ja będę się starać… nic się nie zmieni. Wciąż będę upadłą… wygnaną. Aniołem bez skrzydeł… Więc po co się starać? Koniec z tym wszystkim!’’

Myśląc o tym, patrzyła na osobę pod swoimi nogami. Skulona postać leżała nieruchomo, cała we krwi, zarówno zaschniętej jak i świeżo płynącej. Spojrzała na ową osobę swoimi oczami, które wyrażały jednocześnie pogardę i odrazę. Znów pojawił się w nich kolor nocy, burzy… zła. Przestało jej to przeszkadzać, w końcu… i tak raz już upadła. Usłyszała ruch na schodach za sobą i od razu przeniosła tam swoje spojrzenie, mrużąc gniewnie oczy. Nie lubiła, gdy ktoś jej przeszkadzał. Naame patrzyła z przerażeniem na scenę pod schodami, nie spodziewała się widoku swojej przyjaciółki w takim stanie. Osoba, która do tej pory stała oparta o ścianę ruszyła się nerwowo, podchodząc bliżej do białowłosej postaci. Wysoki mężczyzna o lekko opalonej skórze i oczami niczym migdały spojrzał na kobietę przed nim, wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu. Zdawał się nie zauważyć tego co działo się w pomieszczeniu, ani martwego ciała, ani morza krwi. Był tylko on i Upadła Archanielica.
-Lilith – szepnął cicho, lecz stanowczo, dzięki czemu jej gniewne spojrzenie skierowało się na niego. Już nie było podobne do burzowej nocy, teraz była to spokojna, gwieździsta noc. – Mogłaś zostawić coś dla mnie… - uśmiechnął się uwodzicielsko, a następnie złożył na jej ustach gorący pocałunek, spijając z nich ciche westchnięcie jakim obdarzyła go kobieta.
Nagle jej oczy otworzyły się szeroko, a z ust wyrwał się jęk niezadowolenia. Sen, który powtarzał się dość często, ciągle wracał do niej z tymi samymi szczegółami. Jej ukochany z raju, wygnany dawno temu, teraz będący Panem na ziemi. Ona, w szale wzywająca go poprzez zabicie niewinnej osoby, która dowiedziała się o ich sekrecie. Znów poczuła ucisk w żołądku, przypominając sobie kim była owa osoba, która leżała martwa pod jej nogami. Jego blond włosy ubrudzone we krwi, skórzana kurtka poharatana na całym ciele, jeansowe spodnie, ciężkie od krwi i również porwane w miejscach, w których zadawała śmiertelne ciosy. Zamrugała kilka razy oczami, by odegnać od siebie widok martwego Billa, po czym wstała, wzdychając głośno.


*


-Znów ten sam sen? – Kobieta o czerwono-czarnych włosach spojrzała na nią z lekkim uśmiechem, jakby odgadując jej wszystkie myśli.
-Niestety… to ciągle wraca – spuściła wzrok, obejmując szczupłymi palcami błękitny kubek w krwistoczerwone róże. Oczywiście nie wyznała przyjaciółce kim była osoba, którą zabiła w tym śnie, nie chciała by Naama dowiedziała się o tym iż ktoś wiedział, że Upadli chodzą po Ziemi podając się za zwykłych ludzi. To byłaby katastrofa!
-A martwa osoba? Zmieniła się? – to pytanie było czymś nowym i wybiło ją z rytmu. Szczerze bardzo chciała powiedzieć jej wszystko, a zarazem nie mogła. Nie mogła narazić ją na niektóre informacje, tak samo jak nie mogła narazić biednego Billa.
-Nie, wciąż to ten sam człowiek – odpowiedziała wymijająco, by nie zdradzić płci martwej osoby. Upiła czarnej jak smoły kawy i skrzywiła się od tego gorzkiego smaku jaki wręcz palił jej gardło.
-Mówiłam Ci, że jest gorzka i musisz ją sobie posłodzić i dodać mleko – pokręciła głową, wzdychając. Tym oto sposobem choć na chwilę odeszła od tematu dręczącego białowłosą snu. Sen, który miała nadzieję, że nigdy się nie spełni.
-Wiem, wiem. Zapomniałam – mruknęła, wstając. Spódnica, którą miała na sobie, opadła niczym kotara, zasłaniając jej długie nogi swoim białym kolorem. Zgrabnymi ruchami doszła do szafki skąd wzięła przygotowane mleko i cukier, a po chwili dodała owych rzeczy do kawy i z uśmiechem zajęła swoje poprzednie miejsce.
-To teraz powiedz, kim jest upadły, który w każdym śnie Cię tak cudownie i ochoczo całuje. – Przez ciemne oczy Naamy przeszedł błysk, który zawsze oznaczał to samo. Lilith zawsze śmiała się, że gdy oczy jej przyjaciółki zabłysnął, gdzieś kobieta zachodzi w ciążę. Myśli czerwonowłosej były znane wszystkim, a jej dar płodności był niemalże niebezpieczny. Kiedyś sprawiła, że jedna kobieta urodziła jedenastoraczki. Biedna ledwo żyła, aż zmarła z wykończenia, pozostawiając dzieci bez opieki. Od tamtej pory trzeba było uważać na to, co się mówi przy Naamie, albo co się robi. Płodność i rozpusta były jej chlebem powszednim. Mimo wszystko to Lilith miała gorszy dar, jeśli chodzi o zapładnianie. Niecodzienny, ale i bardzo niebezpieczny. To dlatego to ona była postrzegana za kogoś zaraz przy Ojcu Stworzycielu, pomagała mu tworzyć rasę ludzką, zwierzęta… Świat.
-To Ci się nie spodoba – uśmiechnęła się pod nosem, trochę się rozluźniając. Bała się, że jej przyjaciółka znów będzie męczyła temat dotyczący zmarłego. Jednak jak przeszła na obiekt jej westchnień to poczuła wielką ulgę.
-Dlaczego? – zmrużyła groźnie oczy, wpatrując się w Lilith wzrokiem, który palił.
-To był Samael – westchnęła wciąż się lekko uśmiechając. Samael był Aniołem Śmierci. Nieprzyzwoicie seksownym i nieziemsko przystojnym Aniołem Śmierci. Każda kobieta chciała go mieć dla siebie, każda chciała wpić się w jego pełne, czerwone wargi, wpleść palce w czarne włosy i przylgnąć do jego umięśnionego ciała niczym kurtka. Jednak żadnej nie udało się do niego zbliżyć, żadnej prócz Naamy, która kochała go całą sobą, ze wzajemnością. Samael przez wiele dziesięcioleci był wpatrzony w kobietę, aż zjawiła się ona. Totalne przeciwieństwo, białowłosa, błękitnooka Anielica, która swoim spojrzeniem i lekkim uśmiechem sprawiała, że mężczyźni padali jej do stóp.

Dość spory okres czasu jej tu nie było. Jak dla niej aż za długo. Jednak patrząc na to wszystko, nic a nic się nie zmieniło. Wciąż to samo miejsce, w którym każdy anioł może znaleźć miejsce dla siebie. Mimo, ze nie było jej 50 lat, ona wiedziała, że może wrócić i nic się nie zmieni. No może prawie nic! Jej najlepsza przyjaciółka ma chłopaka… ciacho nad ciachami! Koniecznie musiała go poznać. I to natychmiast.
-Samael, kochanie… To właśnie Lilith. Moja najlepsza przyjaciółka. – Czerwonowłosa spojrzała z miłością na mężczyznę, który stał jakby go zamurowało. Wpatrywał się w stojącą przed nim kobietę i głupkowato się uśmiechał. Był gotów oddać wszystko, byle tylko ją dotknąć, pocałować, być z nią.
Białowłosa patrząc mu w oczy już wiedziała co się stało. Mimo najszczerszych chęci, swoim przyjściem zniszczyła miłość, która trwała przez 49 lat jej niebytności. Sprawiła, że ten Anioł już nigdy nie spojrzał na jej przyjaciółkę tak jak kiedyś. Po paru latach wspólnej ‘zabawy’ poprosił Lilith o to, by z nim była. Tak naprawdę bez Naamy, która wciąż myślała, że jest jej… ale ona nie mogła tego zrobić. Upadł… zaraz po tym jak w gniewie zabił całą wioskę niewinnych ludzi.

-Samael? – Kobieta uniosła jedną idealnie wypielęgnowaną brew w geście zdziwienia. – Skąd Ci się on nagle tam wziął?
-Anioł Śmierci zawsze pojawia się tam, gdzie jest śmierć.
-Nie! Nie osobiście! Wysyła innych, którym każe obserwować agonię. Sam nigdy… - dodała ciszej, wzdychając.
-Może tym razem wolał sam… ze względu na naszą przeszłość. – Oczy Lilith spojrzały głęboko w ciemność jaką przedstawiały oczy jej przyjaciółki. Widziała w nich ból, ból jakiego nigdy nie chciała jej zadać. A jednak to zrobiła…

-To jest złe – szepnęła cicho, czując jak usta mężczyzny wędrują po jej szyi i odkrytym ramieniu. Po chwili jego ręka wylądowała pod jej koszulką, przez co westchnęła z rozkoszą.
-Wiem – odszeptał wprost w jej odsłoniętą skórę. – Ale nikt się nie dowie… Jesteśmy Aniołami, ale nie musimy żyć w celibacie.
-I nie powinniśmy cudzołożyć – dodała, korzystając z tego, że na chwilę przestał, co dało jej czas na ochłonięcie.
-Daj spokój… chcesz tego. – Spojrzał jej głęboko w oczy, uśmiechając się najpiękniej jak umiał.
-Oh, za łatwo Ci ulegam – zamruczała z uśmieszkiem, po czym wpiła się namiętnie w jego wargi.
-Nie narzekam – odwzajemniał pocałunek, kładąc się na niej z nie małym zadowoleniem.

-Wiem, że nigdy mi do końca nie wybaczysz tego, że to bardzo nadszarpnęło naszą przyjaźń. Ale musisz mi uwierzyć, że nie przywołuję go specjalnie!
-Wiem Lilith. Poza tym nie mogę Cię winić o to, że Samael wolał Ciebie – uśmiechnęła się lekko, wstając. – Chodź lepiej. Czeka nas długi dzień.
-Jasne – również wstała, po czym jednym łykiem dopiła kawę i wyszła za przyjaciółką.


*


-Panie Kaulitz, Pan nie może mówić poważne? – Detektyw spojrzał na chłopaka uważnie, mając nadzieję, że ten tylko żartował. Pracował w tej branży już 30 lat, a jednak nigdy nie spotkał się z kimś, kto podałbym mu tak mało szczegółów, wymagając jednocześnie cudu. Nie był cudotwórcą tylko detektywem do cholery!
-Czy wyglądam jakbym żartował? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Był wyraźnie poirytowany postawą mężczyzny. Miał nadzieję, że ten powie, że jednak coś się da zrobić, coś wymyślą. Jednak musiał się pogodzić z tym, że sam będzie musiał znaleźć swojego anioła.
-Nie, nie wygląda Pan. Ale… to bardzo mało szczegółów. Podejrzewam, że po Los Angeles chodzi pełno takich kobiet – westchnął, ponownie siadając na swoim miejscu za biurkiem. Przetarł twarz dłonią i ponownie spojrzał na Wokalistę siedzącego przed nim. – Może mi Pan nie wierzyć, ale naprawdę chciałbym móc Panu pomóc, ale to za mało. Zna Pan jej imię, kolor włosów, wzrost, kolor oczu. Nikt nie znajdzie Panu tej kobiety, mając o niej tak mało informacji.
-To czym Wy się tak w ogóle zajmujecie?! Myślałem, że pomoże mi Pan znaleźć osobę, która nie wiem gdzie jest! Może i w LA jest pełno takich osób, ale nie wszystkie mają na imię Lilith… - wstał z fotela - i niech mi Pan wierzy, żadna z tych kobiet nie miałaby jej urody – dodał zły. – Żegnam Pana w takim razie – dodał, po czym wyszedł z biura. Dopiero, gdy opuścił budynek, w którym jeszcze przed chwilą był, poczuł, że może oddychać. Nie rozglądając się zbytnio zaczął iść przed siebie, postanawiając przejść się głównymi ulicami. Sam nie wiedział, czemu tego chciał. Może jakaś cząstka w nim podpowiadała, że jakimś cudem spotka ją idącą ulicą. Szukającą go, albo chociaż spacerującą samotnie we poszukiwaniu celu w życiu. Westchnął głośno, czując jak to wszystko się tylko coraz bardziej komplikuje. Jakby dość miał ,,rozrywki’’ w życiu. Jego rozmyślanie przerwał dźwięk telefonu, przez co lekko się wzdrygnął. Wyjął komórkę i widząc imię widniejące na ekranie, niechętnie wcisnął zieloną słuchawkę.
-Co znowu? – Nie miał zamiaru być miły, nie po tym jak rano go potraktowano, jak ON go potraktował.
-Byłeś już tam? – Głos jego brata był lekko zmartwiony, ale i zaciekawiony. Od początku był przeciwny temu co planował Bill, jednak nie miał zamiaru ponownie sprowadzać go na ziemię.
-Teraz Cię to nagle obchodzi, co? –prychnął. – Wiesz Tom, że nie musisz udawać. Odkąd Ci powiedziałem, co planuje, Ty mi to odradzałeś. Ciągle powtarzałeś, że to się nie uda, więc daruj sobie ten ton zaciekawionego reportera i daj mi spokój choć na chwilę – wyrzucił z siebie, czując jak wszelkie siły ponownie go opuszczają.
-Obiecałem Ci, że się postaram to jakoś… zaakceptować. Wiem, że Ci zależy by ją znaleźć. Nie udaję, naprawdę.
-Tak, tak – westchnął. – Możesz powiedzieć ,,a nie mówiłem’’, bo nie będą jej szukać. Miałeś rację, za mało szczegółów.
-I co teraz planujesz? – Z całych sił starał się nie zaśmiać z owej wiadomości. Lubił postawić na swoim i nic nie mógł na to poradzić. Taka już jego natura. Zamiast śmiechu jednak, wybrał triumfujący uśmiech, który nie mógł go zdradzić i bardziej załamać jego brata.
-Nie wiem Tom. Nie mam pojęcia – westchnął i zanim zdążył coś dodać, usłyszał krzyki przechodniów. Podniósł głowę i nagle ujrzał samochód pędzący w swoją stronę. Zamarł w bezruchu, czując jak jego serce wali jak szalone, a całe życie przelatuje mu przed oczami. Glosy dookoła słyszał jak za mgłą, nawet ten należący do jego brata.
-Bill! Bill co się dzieje! Bill!
Wokalista wiedział, że powinien uciekać. W jego głowie cały czas krzyczał jakiś głos: ,,UCIEKAJ!’’. A jednak nie potrafił. Widok pędzącego na niego samochodu całkowicie pozbawił go możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nagle poczuł jak ktoś go popycha, przez co wylądował na chodniku pod… kimś? Komórka, którą trzymał upadła i roztrzaskała się na kawałki, jednak nie to teraz się dla niego liczyło. Teraz najważniejsze było to, kto go uratował. Komu zawdzięcza swoje życie. Otworzył powoli oczy i zobaczył niebo… błękitne, bezchmurne, piękne niebo. Pamiętał ten widok, miał go przed swoimi oczami niemal codziennie. Tak samo jak całą twarz właścicielki tego nieba.
-Nic Ci nie jest? – Cichy szept przy jego twarzy sprawił, że lekko zadrżał. Czuł jej oddech na swoich ustach, przez co chwilę zajęło mu dojście do siebie.
-Nie… dziękuję – odszeptał, wpatrując się w jej oczy.
-Cieszę się – uśmiechnęła się lekko, przez co jego serce stanęło w miejscu. Po chwili kobieta zeszła z niego i wyciągnęła do niego dłoń, pomagając mu wstać.
-Zawdzięczam Ci życie – uśmiechnął się do niej, stając na własnych nogach. Nie bardzo podobało mu się to, że znów zachowują dystans. Zdecydowanie wolał jak na nim leżała, gdy mógł czuć jej oddech tak blisko, jej ciało… takie idealne.
-Nie przeczę. – Jej śmiech sprawił, że krew w jego żyłach niemal zaczęła płonąć. Tak jak ich właściciel.
,,Kaulitz, co ona z Tobą wyprawia? Opanuj się!’’ – skarcił się w myślach.
-Nie wiem jak Ci się odwdzięczę. – Wciąż ją obserwował. Jej ruchy, jej ciało, mimikę… wszystko. W ubraniach jakie miała na sobie wyglądała bardzo… ludzko. Każdy mógłby ją pomylić z człowiekiem. Każdy prócz niego. On wiedział, co skrywała pod bluzką, wiedział, ze jej plecy są przecięte dwiema bliznami, z których kiedyś wystawały piękne skrzydła.
-Może na początek kawa? – zamruczała z rozbrajającym uśmiechem. Dzisiaj już nie była wywyższającym się Aniołem. Dzisiaj była jednym z miliardów ludzi, kimś kto jest zwyczajny i ma prawo zachowywać się tak jak mu się podoba, a nie jakby wypadało.
-Na początek – odwzajemnił uśmiech, starając się zapanować nad rozszalałym sercem. Zanim jednak ruszyli dalej, zebrał z ziemi swój telefon. Wiedział już, że Tom pewnie szaleje teraz w domu, nie wiedząc co się z nim stało. Jednak chwilowo jego uwaga była skupiona na pięknej białowłosej kobiecie idącej obok niego. Tak… zdecydowanie stwierdzenie ,,początek’’ jest tu bardzo na miejscu.


*


Gdy widziała pędzący na niego samochód widziała krew! Pełno krwi, obraz jak ze snu… tyle, że we śnie to ona sprawiła, że krwawił. W rzeczywistości miał to być samochód, po którym na pewno nie pozbieraliby go. Spojrzała na krwistoczerwone porsche pędzące na chłopaka i bez zastanowienia rzuciła się na niego, spychając go z przejścia, na którym był. Czerwony… krew…niebezpieczeństwo… ZŁO.




CDN.

3 komentarze:

  1. Hm, czyżby sny Anioła miały mieć już zawsze jakieś odzwierciedlenie w rzeczywistości? W każdym razie przez chwilę myślałam, że Bill umrze i też stanie się jakimś aniołem, czy coś xd No, ale na szczęście go uratowała ;D Szczęście, że była we właściwym miejscu i czasie! xd A jej sny w ogóle mi się nie podobają, ani to, że odbiła faceta przyjaciółce. W ogóle anioły takie nie są ;( Ona jest zła i niedobra i nie zasługuje, żeby ją tak podziwiać i cenić o !

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak można poddawać się zalotom faceta swojej przyjaciółki? I jak Naama może nazywać Lilith swoją przyjaciółką, skoro ta kręciła tyłkiem przed jej chłopakiem? Rozumiem, gdyby facet powiedział, że kocha Lilith i nie może oszukiwać Naamy - gdyby bohaterka mu nie uległa, nadal mogłyby być BFF, ale w takiej sytuacji? Zupełnie niedorzeczne!
    Średnio też podoba mi się zmiana czcionki: z moimi wiecznie zmęczonymi, bolącymi oczami trochę się namęczyłam, przechodząc z większych literek na mniejsze - wolałabym, żeby tekst był jednolity, ale to tylko kwestia mojej wygody ;).
    Spotkanie z detektywem było doprawdy zabawne - Bill wybrał chyba najgorszy z możliwych sposobów na znalezienie swojej miłości od pierwszego wejrzenia :D. Cieszę się jednak, że już się odnaleźli i wybierają się na kawę; martwi mnie tylko fakt, że Lilith najwyraźniej jest spowinowacona z tym całym arcyseksownym Aniołem Śmierci, a skoro on porzucił dla niej dziewczynę, to chyba nie ma zamiaru z niej zrezygnować na rzecz Billa? :>

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu jestem i nadrabiam. Nie było mnie tu niemalże miesiąc, za co ogromnie Cię przepraszam. Musiałam sobie wszystko poukładać i dopiero mogłam zająć się nadrabianiem zaległości na blogach. Oczywiście ,,chirurgiczną..." też dzisiaj nadrobię :)
    Ten odcinek bardzo mi się podobał!
    Co to w ogóle za sen jest?! Jak to Bill martwy i cały we krwi?! Nie zgadzam się! Absolutnie odmawiam takiego obrotu spraw! I nie podoba mi się ten cały Samael... Nie chcę go tutaj!
    Jednak jest coś, co mi się baaaardzo podobało. Mianowicie: Lilith, która uratowała naszego Billa ^^ Brawo! Teraz będzie tylko lepiej! :D
    Dobrze, że detektyw nie przyjął zlecenia Kaulitza. Miałam takie przeczucie, że gdyby zaczął się mieszać w tę sprawę, to byłoby źle...
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny odcinek! :*
    Idę nadrabiać ,,chirurgiczną..." <3

    OdpowiedzUsuń