Głośne pukanie do drzwi rozległo się po jej pokoju w
momencie, gdy kończyła swój delikatny makijaż. Uśmiechnęła się do swojego
odbicie, po czym wstała i gładząc suknię podeszła do drzwi.
-Gotowa? – Naama spojrzała na nią płonącymi oczami,
uśmiechając się swoim typowym uśmieszkiem. Kobieta wyglądała oszałamiająco w
czerwonym gorsecie i długiej spódnicy o tym samym kolorze. Jej długie włosy
teraz były nakręcone w burzę drobnych spirali, a oczy podkreślone czarnym eyeliner’em,
który idealnie współgrał z krwistoczerwonymi ustami.
-A nie widać? – Mruknęła, wywracając oczami. Wcale nie
chciała iść na ten bal. Wolała siedzieć w domu i się nudzić, niż jechać tam i
udawać, że dobrze się bawi. Jej zgrabne ciało okrywała przylegająca czarna
suknia z dwoma rozporkami po obu stronach. Owe rozporki ciągnęły się na całą
długość jej nóg, eksponując je w taki sposób, że nie jeden śmiertelnik na pewno
będzie miał nie mały problem z zachowaniem spokoju. Górę za to miała idealnie
dopasowaną. Gorset sprawiał, że jej pokaźne piersi był seksownie wyeksponowane,
a czarna koronka, która ciągnęła się przez ramiona aż do dłoni sprawiały, że
jeszcze bardziej kusiły. Cieszyła się, że nie musiała ubierać się w suknię
wyjętą z bajki Disney’a, bo tego by nie zniosła. Zdecydowanie wolała swoją
wersję sukni balowej. Poprawiła delikatnie długie, białe włosy, które zebrała
na jedną stronę i spięła spinką w kształcie czarnej róży, po czym sięgnęła po
kopertówkę i wyszła z pokoju.
-Oj rozchmurz się! Może nie będzie tak źle – kobieta
spojrzała na nią z uśmiechem. – Musisz się przyzwyczaić kochana. Teraz jesteś
nadzianym człowiekiem, takie bale to niemal codzienność – zaśmiała się.
-To mnie pocieszyłaś – mimowolnie jej usta ułożyły się w
delikatny uśmiech. – Ale w sumie… to wy jesteście nadziani, nie ja! – Jej
błękitne oczy przeszył błysk zadowolenia.
-O nie, moja droga! Mieszkasz z nami, żyjesz z nami, więc
jesteś nadziana tak samo jak my – odparła z satysfakcją.
-Cholera!
-Taka piękna kobieta, a takie brzydkie słowa. – Obok Lilith
nagle pojawił się Sartael, ubrany w drogi garnitur, zapewne specjalnie uszyty
na tę okazję. Jak zwykle uśmiechał się nonszalancko, lustrując ją wzrokiem. –
Wyglądasz nieziemsko – zamruczał, wpatrzony w nią niczym w ósmy cud świata.
Blondynka poczuła, że na jej policzki wypływają rumieńce, co
było dla niej mimo wszystko obcym uczuciem. Jednak musiała przyznać, że było to
bardzo miłe i naprawdę pozytywne, czuć te motylki i lekkie zawstydzenie z
powodu komplementów.
,,Jednak robię się coraz bardziej ludzka…’’
-Nie wierzę. Lilith się rumieni od komplementu – Naama nie
mogła się powstrzymać od komentarza, co mężczyzna skwitował cichym śmiechem.
-Cicho siedź – mruknęła do niej, po czym przeniosła wzrok na
chłopaka, który sprawił jej tyle przyjemności swoimi słowami. - Dziękuję Sartaelu
– uśmiechnęła się do niego delikatnie.
-Nie ma za co, najpiękniejsza – ukłonił się lekko, wciąż się
uśmiechając.
-Dobra! Koniec tej sceny niczym z Romea i Julii –
czerwonowłosa klasnęła w dłonie, chcąc przywołać ich do porządku. – Idziemy na
ten bal. Później będziecie robić… cokolwiek robicie.
-Tak, tak – wywróciła oczami, po czym we trójkę wyszli z
budynku. Przed ich willą czekała już na nich limuzyna, przy której Armaros wdał
się w żywą dyskusję z szoferem.
-Armarosie! – W głosie Naamy dało się wyczuć nie małe
oburzenie. – Nie zagaduj nam tu kierowcy. Dojedziemy na ten bal, choćbym sama
miała prowadzić ten samochód!
-NIE! – cała czwórka, łącznie z szoferem, krzyknęła zgodnie,
robiąc lekko przerażone miny, co kobieta skwitowała cichym prychnięciem.
-Przyjaciele, też mi coś – mruknęła pod nosem, po czym
wsiadła do środka.
-Zapraszam – Sartael ukłonił się z szelmowskim uśmiechem,
puszczając Lilith przodem.
-Ah dziękuję – uśmiechnęła się i wsiadła, a gdy obaj panowie
i szofer zasiedli na swoich miejscach, ruszyli na bal.
*
-Bill do cholery! Ile można się szykować na bal! Już nawet
Ria siedziała tam krócej od ciebie! – Tom chodził po holu, ściskając w ręce
klucze od domu, podczas, gdy jego ukochana stała i z rozbawieniem wymalowanym
na twarzy czekała na młodszego z bliźniaków.
-Już idę, idę! – Wraz z tymi słowami na schodach pojawił się
wyszykowany Bill, uśmiechając się szeroko.
-W końcu! Ileż można na ciebie czekać – wywrócił oczami,
kierując się do wyjścia.
-Oj już nie przesadzaj! Wiesz, że lubię dobrze wyglądać.
Poza tym jestem frontmanem i zawsze na mnie skupiają się te wszystkie aparaty.
-Tak, tak. Jak zawsze milion wymówek. Jesteś gorszy niż
baba.
-Przesadzasz – prychnął, wychodząc z domu.
Niedługo później siedzieli już w samochodzie, kierując się na
miejsce, w którym odbywało się całe wydarzenie. Bill wiercił się ze
zniecierpliwieniem, chcąc być już na miejscu, widzieć JĄ. Wiedział, że na pewno
tam będzie, czuł to. Chciał znów spojrzeć w jej cudowne oczy, widzieć ten
uśmiech, który przyprawiał go o przyjemny dreszcz.
,,Kaulitz, zdecydowanie musisz się opanować. Odbija ci!’’
-Co się tak uśmiechasz jak głupi do sera? – Tom spojrzał na
brata, unosząc jedną brew wyżej w geście zdziwienia.
-Nieważne. Tak sobie rozmyślam.
-Niech zgadnę, znów o Lilith? – Gitarzysta uśmiechnął się
cwano, widząc minę brata, gdy tylko wymówił jej imię.
-Owszem.
-Ostatnio często twoje myśli krążą wokół niej – zauważyła
Ria, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
-To jest silniejsze ode mnie – wyznał odwzajemniając
uśmiech.
*
-Sartael, czy ty masz zamiar dzisiaj nie odstępować naszej
Lilith nawet na krok? – Naama uśmiechnęła się cwano, widząc jak mężczyzna czeka
ze zniecierpliwieniem na powrót kobiety. Białowłosa poszła do toalety jakąś
sekundę wcześniej, a on już chciał ją mieć z powrotem przy sobie.
-Nie wiem o czym ty mówisz – mruknął, krzyżując ręce na
klatce piersiowej.
-Dobrze wiesz, o czym. Nie poznaję cię normalnie – zaśmiała
się. – Odkąd ona wróciła z dnia na dzień robisz się bardziej ludzki –
stwierdziła nagle.
-To źle? W końcu żyjemy wśród ludzi, a z tego co pamiętam
Lilith była zafascynowana ludźmi.
-Ale tylko wtedy, gdy była aniołem. Niewiadomo jak to jest
teraz, gdy jest zmuszona być jednym z nich – stwierdziła po chwili
zastanowienia.
-Myślę, że to nie ma na nią większego wpływu. Lilith sama
staje się coraz bardziej ludzka. To nieuniknione.
-Jasne – wywróciła oczami, po czym poszła w tłum.
*
Gdy tylko wyszła z łazienki, zobaczyła Naamę, która
rozmawiała z Sartaelem. Musiała przyznać, że podobało jej się to jak mężczyzna
ją traktuje i jak się do niej odzywa. Czuła się wtedy jak prawdziwa kobieta z
dawnych lat. Z szerokim uśmiechem ruszyła do przyjaciół, jednak nagle usłyszała
coś, co sprawiło, że nie podeszła do nich bliżej.
-Lilith sama staje się coraz bardziej ludzka. To
nieuniknione.
W tym momencie poczuła coś dziwnego, co budziło się głęboko
w niej. Nie chciała być ludzka! Była aniołem! Upadła, czy też nie, wciąż miała
moce, wciąż była nieziemską istotą, która jest wyżej od głupich i naiwnych
śmiertelników!
-Niedoczekanie. Nie będę taka jak inni – mruknęła do siebie
i zanim ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, wyszła z wielkiej sali, w której
organizowany był bal. Pech chciał, że nie do końca wyszła niezauważona.
Nieświadoma, że ktoś cały czas ją obserwuje opuściła lokal, jednak po chwili
poczuła czyjąś dłoń, łapiącą jej rękę.
-Lilith. – Ten głos rozpoznałaby wszędzie. To przez niego
obudziło się w niej człowieczeństwo. Jego ludzkość, jego naiwność i
śmiertelność była dla niej niczym zakaźna choroba, a ona nie chciała się
zarazić.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać Bill. – Chłód w jej głosie
i czerń oczu sprawiła, że przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
Pierwszy raz od dawna poczuł strach przed nią. Teraz czuł się jak pierwszego
dnia, gdy się spotkali, zaraz po jej upadku. Ponownie miała na twarzy maskę
oschłości i wyższości. Tylko, co się takiego stało, że jej zachowanie zmieniło
się tak diametralnie.
-Coś się stało? – Spojrzał w jej oczy, w których nagle
rozszalała się burza.
-Nie muszę się przed Tobą spowiadać. Wracaj na bal i zostaw
mnie w spokoju. – Oschłość jaka od niej biła raniła go z każdym wypowiadanym
słowem. Zupełnie tego nie rozumiał, a może nie chciał zrozumieć. Tym razem
postanowił, że da za wygraną. Wiedział, że nie wygra.
-Jak chcesz – westchnął, puszczając ją. Po chwili odwrócił
się i ruszył do środa, a białowłosa odetchnęła głęboko.
-Nie dobrze. Jak to możliwe, że takie zachowanie może aż tak
zmęczyć – westchnęła, idąc przed siebie. Nie chciała być ludzka. Ludzie może i
ją fascynowali, ale wolała oglądać ich z daleka, a nie stać się jedną z nich.
-Oh, oh, oh… Bo się popłaczę. – Za jej plecami rozległ się
nagle niski i seksowny głos. Lilith poczuła jak całe jej ciało się napina
reagując na ten ton, który nie raz doprowadzał ją na skraj rozkoszy. Przygryzła
wargę, po czym odwróciła się i spojrzała na właściciela tego cudownego głosu.
-Witaj Samaelu – uśmiechnęła się lekko, patrząc w jego
czarne oczy.
-Słyszałem o Twoim upadku. Jednak wkradnięcie się do twojego
snu nie dawało mi takiej gwarancji jak zobaczenie ciebie osobiście – na jego
twarzy pojawił się czarujący uśmiech, jak zawsze, gdy z nią rozmawiał.
Pamiętała ten uśmiech, anielice się o niego zabijały. Ona jednak udawała
obojętność, podczas, gdy sama miała ochotę piszczeć jak tylko ten uśmiech
został skierowany do niej.
-Widzę, że mój upadek jest bardzo popularnym tematem mimo,
że minęło tyle czasu – wywróciła oczami, opierając dłonie na biodrach.
-Bo to bardzo gorący temat. – Ostatnie dwa słowa
wypowiedział lustrując ją wzrokiem, który palił.
-Zapewne. Co cię tutaj sprowadza, Samaelu?
-To chyba oczywiste… - podszedł do niej i pochylił się tak
by jego usta znalazły się na wysokości jej ucha. – Ty – szepnął z uśmieszkiem.
Niemal jęknęła, słysząc to krótkie słowo, jednak
przepełnione wszystkim tym czego potrzebowała przez ten długi okres czasu.
Ograniczyła się jednak do przygryzania wargi i cichego westchnięcia.
-Ja? Trochę długo ci zajęło dostanie się tutaj – uśmiechnęła
się pod nosem, zerkając w jego oczy, teraz będące tak blisko niej.
-Wolałem się upewnić, czy to prawda. Wiesz, popytałem źródeł
i tak dalej – zamruczał z uśmieszkiem.
-A skąd przypuszczenie, że tak po prostu ci się oddam?
-Bo wiem, co do mnie czujesz – wymruczał, po czym nie
czekając na jakikolwiek odzew z jej strony, wpił się namiętnie w jej wargi. Tym
razem nie potrafiła powstrzymać jęku zadowolenia jaki wydostał się z jej ust.
Samael całował tak jak zapamiętała, namiętnie i z lekką dzikością. Gdy się od
niej oderwał, musiała chwilę odczekać by dojść do siebie po tym przeżyciu.
-Jesteś niemożliwy – uśmiechnęła się cwano, tonąc w jego
oczach.
*
Widział to… całą scenę. Teraz żałował, że jednak jej nie
posłuchał, że chciał jeszcze raz spróbować. Stał chwilę w drzwiach od sali
balowej i wpatrywał się w całującą się parę, czując jak cała jego nadzieja
ulatuje w momencie, gdy ich usta się zetknęły. Z początku jeszcze myślał, że
może nic straconego, a Lilith odepchnie tego mężczyznę od siebie, jednak ona
odwzajemniła owy pocałunek. W dodatku widział, że była bardzo zadowolona z takiego
obiegu spraw. Westchnął głośno, po czym wszedł na salę w momencie, gdy się od
siebie oderwali. To było dla niego za dużo.
,,Debil z ciebie! Lewo ją znasz, nie masz prawa być zazdrosny! A tym
bardziej ‘cierpieć’ z powodu utraconej… miłości? Nie! To nie była miłość!
Przecież ja jej nie znam. Nie mogłem się zakochać w osobie, której nie znam.
Teraz wszystko będzie jak dawniej, jakbym jej nie znał.’’ – Z takim
postanowieniem blondyn podszedł do barku i zamówił drinka, szukając wzrokiem
brata z jego połówką.
*
-Naprawdę jej nigdzie nie widziałeś? – Czerwonowłosa
chodziła nerwowo po małym korytarzyku przed toaletami. – Przecież nie
rozpłynęła się nagle!
-Może Ojczulek ją zabrał z powrotem? – Zakpił Sartael,
ukrywając tym samym swoje nerwy. Wystarczyła im owa anielica, która właśnie
wychodziła z siebie.
-Nawet tak nie mów! – Niemal krzyknęła. Nie mogła znów
stracić swojej przyjaciółki. Zwłaszcza teraz, gdy po tylu latach miała ją w
końcu przy sobie.
-To jest niemożliwe. Wszyscy to wiemy – Armaros prychnął pogardliwie,
opierając się o ścianę.
-To fakt. On jak już zrzuci to nie zabierze z powrotem –
westchnął mężczyzna, przeczesując dłonią swoje długie włosy.
-Ktoś jednak musiał ją widzieć! Lilith nie zniknęłaby nagle
– kobieta była na skraju załamania nerwowego.
-Szukacie Lilith? – Wysoki, ciemnoskóry chłopak pojawił się
nagle obok nich. – Wyszła z sali.
-C… co?! – cała trójka spojrzała na niego jak na debila, po
czym nie czekając na więcej informacji ruszyli do wyjścia.
-Zabije ją! Jak Ojca kocham, zabije – wyszła z sali i niemal
od razu stanęła jak wryta. Co jak co, ale tego to na pewno się nie spodziewała.