wtorek, 26 listopada 2013

7. Ponowny upadek?

Głośne pukanie do drzwi rozległo się po jej pokoju w momencie, gdy kończyła swój delikatny makijaż. Uśmiechnęła się do swojego odbicie, po czym wstała i gładząc suknię podeszła do drzwi.
-Gotowa? – Naama spojrzała na nią płonącymi oczami, uśmiechając się swoim typowym uśmieszkiem. Kobieta wyglądała oszałamiająco w czerwonym gorsecie i długiej spódnicy o tym samym kolorze. Jej długie włosy teraz były nakręcone w burzę drobnych spirali, a oczy podkreślone czarnym eyeliner’em, który idealnie współgrał z krwistoczerwonymi ustami.
-A nie widać? – Mruknęła, wywracając oczami. Wcale nie chciała iść na ten bal. Wolała siedzieć w domu i się nudzić, niż jechać tam i udawać, że dobrze się bawi. Jej zgrabne ciało okrywała przylegająca czarna suknia z dwoma rozporkami po obu stronach. Owe rozporki ciągnęły się na całą długość jej nóg, eksponując je w taki sposób, że nie jeden śmiertelnik na pewno będzie miał nie mały problem z zachowaniem spokoju. Górę za to miała idealnie dopasowaną. Gorset sprawiał, że jej pokaźne piersi był seksownie wyeksponowane, a czarna koronka, która ciągnęła się przez ramiona aż do dłoni sprawiały, że jeszcze bardziej kusiły. Cieszyła się, że nie musiała ubierać się w suknię wyjętą z bajki Disney’a, bo tego by nie zniosła. Zdecydowanie wolała swoją wersję sukni balowej. Poprawiła delikatnie długie, białe włosy, które zebrała na jedną stronę i spięła spinką w kształcie czarnej róży, po czym sięgnęła po kopertówkę i wyszła z pokoju.
-Oj rozchmurz się! Może nie będzie tak źle – kobieta spojrzała na nią z uśmiechem. – Musisz się przyzwyczaić kochana. Teraz jesteś nadzianym człowiekiem, takie bale to niemal codzienność – zaśmiała się.
-To mnie pocieszyłaś – mimowolnie jej usta ułożyły się w delikatny uśmiech. – Ale w sumie… to wy jesteście nadziani, nie ja! – Jej błękitne oczy przeszył błysk zadowolenia.
-O nie, moja droga! Mieszkasz z nami, żyjesz z nami, więc jesteś nadziana tak samo jak my – odparła z satysfakcją.
-Cholera!
-Taka piękna kobieta, a takie brzydkie słowa. – Obok Lilith nagle pojawił się Sartael, ubrany w drogi garnitur, zapewne specjalnie uszyty na tę okazję. Jak zwykle uśmiechał się nonszalancko, lustrując ją wzrokiem. – Wyglądasz nieziemsko – zamruczał, wpatrzony w nią niczym w ósmy cud świata.
Blondynka poczuła, że na jej policzki wypływają rumieńce, co było dla niej mimo wszystko obcym uczuciem. Jednak musiała przyznać, że było to bardzo miłe i naprawdę pozytywne, czuć te motylki i lekkie zawstydzenie z powodu komplementów.

,,Jednak robię się coraz bardziej ludzka…’’

-Nie wierzę. Lilith się rumieni od komplementu – Naama nie mogła się powstrzymać od komentarza, co mężczyzna skwitował cichym śmiechem.
-Cicho siedź – mruknęła do niej, po czym przeniosła wzrok na chłopaka, który sprawił jej tyle przyjemności swoimi słowami. - Dziękuję Sartaelu – uśmiechnęła się do niego delikatnie.
-Nie ma za co, najpiękniejsza – ukłonił się lekko, wciąż się uśmiechając.
-Dobra! Koniec tej sceny niczym z Romea i Julii – czerwonowłosa klasnęła w dłonie, chcąc przywołać ich do porządku. – Idziemy na ten bal. Później będziecie robić… cokolwiek robicie.
-Tak, tak – wywróciła oczami, po czym we trójkę wyszli z budynku. Przed ich willą czekała już na nich limuzyna, przy której Armaros wdał się w żywą dyskusję z szoferem.
-Armarosie! – W głosie Naamy dało się wyczuć nie małe oburzenie. – Nie zagaduj nam tu kierowcy. Dojedziemy na ten bal, choćbym sama miała prowadzić ten samochód!
-NIE! – cała czwórka, łącznie z szoferem, krzyknęła zgodnie, robiąc lekko przerażone miny, co kobieta skwitowała cichym prychnięciem.
-Przyjaciele, też mi coś – mruknęła pod nosem, po czym wsiadła do środka.
-Zapraszam – Sartael ukłonił się z szelmowskim uśmiechem, puszczając Lilith przodem.
-Ah dziękuję – uśmiechnęła się i wsiadła, a gdy obaj panowie i szofer zasiedli na swoich miejscach, ruszyli na bal.

*

-Bill do cholery! Ile można się szykować na bal! Już nawet Ria siedziała tam krócej od ciebie! – Tom chodził po holu, ściskając w ręce klucze od domu, podczas, gdy jego ukochana stała i z rozbawieniem wymalowanym na twarzy czekała na młodszego z bliźniaków.
-Już idę, idę! – Wraz z tymi słowami na schodach pojawił się wyszykowany Bill, uśmiechając się szeroko.
-W końcu! Ileż można na ciebie czekać – wywrócił oczami, kierując się do wyjścia.
-Oj już nie przesadzaj! Wiesz, że lubię dobrze wyglądać. Poza tym jestem frontmanem i zawsze na mnie skupiają się te wszystkie aparaty.
-Tak, tak. Jak zawsze milion wymówek. Jesteś gorszy niż baba.
-Przesadzasz – prychnął, wychodząc z domu.
Niedługo później siedzieli już w samochodzie, kierując się na miejsce, w którym odbywało się całe wydarzenie. Bill wiercił się ze zniecierpliwieniem, chcąc być już na miejscu, widzieć JĄ. Wiedział, że na pewno tam będzie, czuł to. Chciał znów spojrzeć w jej cudowne oczy, widzieć ten uśmiech, który przyprawiał go o przyjemny dreszcz.

,,Kaulitz, zdecydowanie musisz się opanować. Odbija ci!’’

-Co się tak uśmiechasz jak głupi do sera? – Tom spojrzał na brata, unosząc jedną brew wyżej w geście zdziwienia.
-Nieważne. Tak sobie rozmyślam.
-Niech zgadnę, znów o Lilith? – Gitarzysta uśmiechnął się cwano, widząc minę brata, gdy tylko wymówił jej imię.
-Owszem.
-Ostatnio często twoje myśli krążą wokół niej – zauważyła Ria, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
-To jest silniejsze ode mnie – wyznał odwzajemniając uśmiech.

*

-Sartael, czy ty masz zamiar dzisiaj nie odstępować naszej Lilith nawet na krok? – Naama uśmiechnęła się cwano, widząc jak mężczyzna czeka ze zniecierpliwieniem na powrót kobiety. Białowłosa poszła do toalety jakąś sekundę wcześniej, a on już chciał ją mieć z powrotem przy sobie.
-Nie wiem o czym ty mówisz – mruknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Dobrze wiesz, o czym. Nie poznaję cię normalnie – zaśmiała się. – Odkąd ona wróciła z dnia na dzień robisz się bardziej ludzki – stwierdziła nagle.
-To źle? W końcu żyjemy wśród ludzi, a z tego co pamiętam Lilith była zafascynowana ludźmi.
-Ale tylko wtedy, gdy była aniołem. Niewiadomo jak to jest teraz, gdy jest zmuszona być jednym z nich – stwierdziła po chwili zastanowienia.
-Myślę, że to nie ma na nią większego wpływu. Lilith sama staje się coraz bardziej ludzka. To nieuniknione.
-Jasne – wywróciła oczami, po czym poszła w tłum.

*

Gdy tylko wyszła z łazienki, zobaczyła Naamę, która rozmawiała z Sartaelem. Musiała przyznać, że podobało jej się to jak mężczyzna ją traktuje i jak się do niej odzywa. Czuła się wtedy jak prawdziwa kobieta z dawnych lat. Z szerokim uśmiechem ruszyła do przyjaciół, jednak nagle usłyszała coś, co sprawiło, że nie podeszła do nich bliżej.
-Lilith sama staje się coraz bardziej ludzka. To nieuniknione.
W tym momencie poczuła coś dziwnego, co budziło się głęboko w niej. Nie chciała być ludzka! Była aniołem! Upadła, czy też nie, wciąż miała moce, wciąż była nieziemską istotą, która jest wyżej od głupich i naiwnych śmiertelników!
-Niedoczekanie. Nie będę taka jak inni – mruknęła do siebie i zanim ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, wyszła z wielkiej sali, w której organizowany był bal. Pech chciał, że nie do końca wyszła niezauważona. Nieświadoma, że ktoś cały czas ją obserwuje opuściła lokal, jednak po chwili poczuła czyjąś dłoń, łapiącą jej rękę.
-Lilith. – Ten głos rozpoznałaby wszędzie. To przez niego obudziło się w niej człowieczeństwo. Jego ludzkość, jego naiwność i śmiertelność była dla niej niczym zakaźna choroba, a ona nie chciała się zarazić.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać Bill. – Chłód w jej głosie i czerń oczu sprawiła, że przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Pierwszy raz od dawna poczuł strach przed nią. Teraz czuł się jak pierwszego dnia, gdy się spotkali, zaraz po jej upadku. Ponownie miała na twarzy maskę oschłości i wyższości. Tylko, co się takiego stało, że jej zachowanie zmieniło się tak diametralnie.
-Coś się stało? – Spojrzał w jej oczy, w których nagle rozszalała się burza.
-Nie muszę się przed Tobą spowiadać. Wracaj na bal i zostaw mnie w spokoju. – Oschłość jaka od niej biła raniła go z każdym wypowiadanym słowem. Zupełnie tego nie rozumiał, a może nie chciał zrozumieć. Tym razem postanowił, że da za wygraną. Wiedział, że nie wygra.
-Jak chcesz – westchnął, puszczając ją. Po chwili odwrócił się i ruszył do środa, a białowłosa odetchnęła głęboko.
-Nie dobrze. Jak to możliwe, że takie zachowanie może aż tak zmęczyć – westchnęła, idąc przed siebie. Nie chciała być ludzka. Ludzie może i ją fascynowali, ale wolała oglądać ich z daleka, a nie stać się jedną z nich.
-Oh, oh, oh… Bo się popłaczę. – Za jej plecami rozległ się nagle niski i seksowny głos. Lilith poczuła jak całe jej ciało się napina reagując na ten ton, który nie raz doprowadzał ją na skraj rozkoszy. Przygryzła wargę, po czym odwróciła się i spojrzała na właściciela tego cudownego głosu.
-Witaj Samaelu – uśmiechnęła się lekko, patrząc w jego czarne oczy.
-Słyszałem o Twoim upadku. Jednak wkradnięcie się do twojego snu nie dawało mi takiej gwarancji jak zobaczenie ciebie osobiście – na jego twarzy pojawił się czarujący uśmiech, jak zawsze, gdy z nią rozmawiał. Pamiętała ten uśmiech, anielice się o niego zabijały. Ona jednak udawała obojętność, podczas, gdy sama miała ochotę piszczeć jak tylko ten uśmiech został skierowany do niej.
-Widzę, że mój upadek jest bardzo popularnym tematem mimo, że minęło tyle czasu – wywróciła oczami, opierając dłonie na biodrach.
-Bo to bardzo gorący temat. – Ostatnie dwa słowa wypowiedział lustrując ją wzrokiem, który palił.
-Zapewne. Co cię tutaj sprowadza, Samaelu?
-To chyba oczywiste… - podszedł do niej i pochylił się tak by jego usta znalazły się na wysokości jej ucha. – Ty – szepnął z uśmieszkiem.
Niemal jęknęła, słysząc to krótkie słowo, jednak przepełnione wszystkim tym czego potrzebowała przez ten długi okres czasu. Ograniczyła się jednak do przygryzania wargi i cichego westchnięcia.
-Ja? Trochę długo ci zajęło dostanie się tutaj – uśmiechnęła się pod nosem, zerkając w jego oczy, teraz będące tak blisko niej.
-Wolałem się upewnić, czy to prawda. Wiesz, popytałem źródeł i tak dalej – zamruczał z uśmieszkiem.
-A skąd przypuszczenie, że tak po prostu ci się oddam?
-Bo wiem, co do mnie czujesz – wymruczał, po czym nie czekając na jakikolwiek odzew z jej strony, wpił się namiętnie w jej wargi. Tym razem nie potrafiła powstrzymać jęku zadowolenia jaki wydostał się z jej ust. Samael całował tak jak zapamiętała, namiętnie i z lekką dzikością. Gdy się od niej oderwał, musiała chwilę odczekać by dojść do siebie po tym przeżyciu.
-Jesteś niemożliwy – uśmiechnęła się cwano, tonąc w jego oczach.

*

Widział to… całą scenę. Teraz żałował, że jednak jej nie posłuchał, że chciał jeszcze raz spróbować. Stał chwilę w drzwiach od sali balowej i wpatrywał się w całującą się parę, czując jak cała jego nadzieja ulatuje w momencie, gdy ich usta się zetknęły. Z początku jeszcze myślał, że może nic straconego, a Lilith odepchnie tego mężczyznę od siebie, jednak ona odwzajemniła owy pocałunek. W dodatku widział, że była bardzo zadowolona z takiego obiegu spraw. Westchnął głośno, po czym wszedł na salę w momencie, gdy się od siebie oderwali. To było dla niego za dużo.

,,Debil z ciebie! Lewo ją znasz, nie masz prawa być zazdrosny! A tym bardziej ‘cierpieć’ z powodu utraconej… miłości? Nie! To nie była miłość! Przecież ja jej nie znam. Nie mogłem się zakochać w osobie, której nie znam. Teraz wszystko będzie jak dawniej, jakbym jej nie znał.’’ – Z takim postanowieniem blondyn podszedł do barku i zamówił drinka, szukając wzrokiem brata z jego połówką.

*

-Naprawdę jej nigdzie nie widziałeś? – Czerwonowłosa chodziła nerwowo po małym korytarzyku przed toaletami. – Przecież nie rozpłynęła się nagle!
-Może Ojczulek ją zabrał z powrotem? – Zakpił Sartael, ukrywając tym samym swoje nerwy. Wystarczyła im owa anielica, która właśnie wychodziła z siebie.
-Nawet tak nie mów! – Niemal krzyknęła. Nie mogła znów stracić swojej przyjaciółki. Zwłaszcza teraz, gdy po tylu latach miała ją w końcu przy sobie.
-To jest niemożliwe. Wszyscy to wiemy – Armaros prychnął pogardliwie, opierając się o ścianę.
-To fakt. On jak już zrzuci to nie zabierze z powrotem – westchnął mężczyzna, przeczesując dłonią swoje długie włosy.
-Ktoś jednak musiał ją widzieć! Lilith nie zniknęłaby nagle – kobieta była na skraju załamania nerwowego.
-Szukacie Lilith? – Wysoki, ciemnoskóry chłopak pojawił się nagle obok nich. – Wyszła z sali.
-C… co?! – cała trójka spojrzała na niego jak na debila, po czym nie czekając na więcej informacji ruszyli do wyjścia.
-Zabije ją! Jak Ojca kocham, zabije – wyszła z sali i niemal od razu stanęła jak wryta. Co jak co, ale tego to na pewno się nie spodziewała.

środa, 6 listopada 2013

6. Człowieczeństwo



Pierwszy raz od długiego czasu uśmiechała się tym uśmiechem. Gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że upadnie i będzie człowiekiem wyśmiałaby go, lecz teraz… siedziała przy toaletce i rozczesywała niemal białe włosy i uśmiechała się do swojego odbicia. Wyglądała o wiele młodziej, a jej oczy przypominały morze w ciepłych krajach, lazurowe i czyściutkie nie zakłócone żadnym sztormem, czy też brudem.
-Dawno nie widziałem u Ciebie tak pięknego koloru. – Lilith spojrzała na mężczyznę, który z szelmowskim uśmiechem opierał się o framugę i ją obserwował. Uśmiechnęła się lekko, wywracając oczami, po czym z powrotem przeniosła wzrok na swoje odbicie.
-Od kiedy zwracasz uwagę na kolor moich oczu, Sartaelu? – przejechała szczotką po całej długości swoich aksamitnych włosów.
-Lilith – powiedział miękko, obserwując ją.
,,Coś podobnego. To on jednak ma uczucia.’’ – przemknęło jej przez głowę zanim spojrzała w jego oczy.
-To ma coś wspólnego z tym… człowiekiem? – podszedł bliżej niej.
-Może – uśmiechnęła się. – Chciałeś czegoś?
-Porozmawiać? – zawahał się. Po chwili jednak opamiętał się i znów uśmiechnął się swoim czarującym uśmiechem, biorąc jednocześnie szczotkę z jej delikatnej dłoni.
-Od kiedy Ty chcesz ze mną rozmawiać? – jedna jej brew powędrowała do góry ukazując jej zdziwienie.
-No wiesz co? – zaśmiał się, po czym odwrócił ją przodem do lustra i zaczął rozczesywać jej włosy. Zawsze miał do niej słabość. Odkąd pamiętał, Lilith wywoływała w nim nieznane mu wcześniej uczucia. Gdy zobaczył ją wtedy nieprzytomną, we krwi… na ziemi, myślał że serce wyskoczy mu z piersi, a to wszystko to jakiś jego sen, halucynacja. Jednak mając ją na rękach i niosąc do Azylu, wiedział, że to nie sen, a białowłosa naprawdę upadła.
-Sartael, wszyscy wiedzą, że nie jesteś rozmownym Aniołem. – zachichotała, pozwalając mu na czesanie jej. – Przyznaj się, po co przyszedłeś – patrzyła na jego odbicie w lustrze.
-Z tym człowiekiem to Ty tak na poważnie? – wypalił nagle, uparcie wpatrując się w jej włosy.
-Nie wiem – wzruszyła ramionami, po czym uśmiechnęła się lekko na wspomnienie ich wczorajszej kawy.

Siedzieli w kawiarni od dobrej godziny, rozmawiając, śmiejąc się i dyskutując. Chłopak z każdą chwilą był coraz bardziej zdziwiony zmiany jaka zaszła w tej boskiej istocie. Tak ją często nazywał w myślach, nie anioł, bo skoro upadła to nim nie była, ale spokojnie mógł ją nazwać boską istotą.
-Coś się zmieniło – powiedział nagle, uśmiechając się lekko. Przez godzinę wpatrywał się w nią, chłonąc jej widok i podziwiając jej piękno. Bo była piękna, jej jasne niemal białe włosy dzisiaj zaplecione były w bardzo długi warkocz, przez co dziewczynka siedząca w pomieszczeniu nazwała ją już na wejściu ,,Roszpunką’’, wywołując ciche chichoty wśród ludzi. Sama zainteresowana uśmiechnęła się do małej istotki przyznając, że też lubi tą postać z Disney’owskiej produkcji, na co dziewczynka spojrzała na nią wielkimi oczami i pisnęła radośnie. Lilith zaśmiała się dźwięcznie z takiego wybuchu radości u tak małej osóbki, po czym pogłaskała ją po główce i zajęła z Billem stolik przy oknie. Tym razem jej zgrabne ciało nie było schowane za zakrwawioną suknią, przez co spokojnie mógł zauważyć, że w opiętych jeansach jej nogi są niesamowicie zgrabne, a koszula eksponuje jej niemały biust.
-Dlaczego tak sądzisz? – poprawiła niesforną grzywkę, by odkryć błękitne oczy. Odkąd uratowała go przed pędzącym samochodem, czuła się inaczej. Jakby jej upadek i prorocze sny miały jakiś cel, tak jakby spotkanie tego chłopaka było w stu procentach zaplanowane, a jej drogi Ojczulek od początku wiedział jak sprawy się potoczą.
-Jesteś radosna, śmiejesz się – zauważył, opierając się wygodnie o oparcie krzesła i nie spuszczając z niej wzroku. Podczas ich pierwszego spotkania był w szoku, nie mówił za dużo i bał się nawet na nią spojrzeć. Teraz, gdy widział ją po tak długim czasie, a do tego w tak ludzkiej postaci, nie bał się utrzymać z nią kontakt. Poza tym, Lilith najwidoczniej zaczęła się przystosowywać do tego świata i nie krzywiła się ze złości na jego spojrzenia i uśmiechy, a nawet na to co powiedział. Była równa z nim, przynajmniej tak pozwalała mu myśleć.
-To źle? – uniosła jedną brew wyżej, uśmiechając się figlarnie. Bill poczuł jak w jego brzuchu zaczyna szaleć stado motyli, a całe ciało przeszedł dreszcz.
-Nie. Oczywiście, że nie. Tylko… zastanawiam się, co wpłynęło na Twoją zmianę. Ostatnim czasem jak się widzieliśmy…
-Nie byłam sobą – przerwała mu. – Dużo się wtedy działo i musiałam dojść do siebie. Poza tym, nie spodziewałam się, że ktoś mnie zobaczy. Ale było, minęło – wzruszyła ramionami. – Teraz staram się wpasować w otoczenie.
-Co się z Tobą działo tamtego dnia? - To pytanie dręczyło go odkąd się z nią rozstał tamtej nocy. Długo kłócił się z bratem o to, że nie powinni jej tak zostawiać samej sobie.
-Naprawdę chcesz wiedzieć? – musiała przyznać, że zdziwiło ją to pytanie. Nie sądziła, że chłopak mógł się interesować tym, co się z nią stało po ich pożegnaniu. Najgorsze było to, że sama do końca nie wiedziała, co takiego się działo.
-Inaczej bym nie pytał – uśmiechnął się. – Zastanawiałem się po prostu, czy poradziłaś sobie. Sądzę, że przez ten szok pozwoliłem Ci odejść. Teraz wiem, że zostawienie Cię tam samej i to w dodatku rannej, nie było najlepszym pomysłem.
-Bardzo dobrze postąpiłeś – zamieszała łyżeczką w resztce kawy jaka jej została. – Nie chciałam narażać Ciebie i Twojego brata na niebezpieczeństwo.
-Jakie niebezpieczeństwo? Przecież Ty ledwo stałaś na nogach!
-To nie takie proste… - westchnęła. Było jej ciężko, jako że wiedziała, że nie może powiedzieć mu za wiele. A jednocześnie tak bardzo chciała mu wszystko wyznać, podzielić się swoimi tajemnicami. – Nie powinieneś mnie widzieć, rozmawiać ze mną… w ogóle przebywać koło mnie tamtego dnia. Upadający Anioł jest niebezpieczny dla ludzi – spuściła wzrok.
-Ale jednak nic mi się nie stało – zauważył, wpatrując się w nią hipnotyzującymi oczami, przez co czuła się dziwnie skrępowana. Był jedynym człowiekiem, który potrafił wzbudzać w niej takie emocje, co ją intrygowało, ale jednocześnie przerażało. Nie rozumiała jeszcze wielu rzeczy, lecz miała nadzieję, że w końcu zrozumie wszystko i będzie mogła spokojnie mieszkać wśród ludzi.
-Nie umiem Ci tego wytłumaczyć – uśmiechnęła się delikatnie. – Wracając do Twojego wcześniejszego pytania, znaleźli mnie... – zastanowiła się chwilę - … moi znajomi. Opatrzyli rany, dali dach nad głową. Więc jak widać już jest wszystko dobrze, nie krwawię, normalnie chodzę.
-To dobrze. Miałaś szczęście – uśmiechnął się z wyraźną ulgą. – Dalej nie wiem jak to się stało, że się tak nagle pojawiłaś i mnie uratowałaś.
-Przypadek? – spojrzała mu w oczy. Mimowolnie przed jej oczami znów stanął obraz jej wizji, gdy chłopak leżał pod jej nogami cały we własnej krwi, martwy. Całą sobą starała się powstrzymać ciało od zdradzenia mu czegokolwiek, co właśnie zobaczyła. – Tak po prostu miało być. Spacerowałam, zobaczyłam Ciebie, a później widziałam pędzący na Ciebie samochód. Zareagowałam instynktownie – wzruszyła ramionami jakby naprawdę nic wielkiego się nie stało, a przecież uratowała życie samemu Wokaliście sławnego zespołu.
-Masz dobry instynkt – zaśmiał się cicho.
-Na to wygląda – dołączyła do niego.
Po kolejnej godzinie, podczas której wypili po jeszcze jednej kawie, w końcu musieli się rozstać.

-Lilith, powiedz coś w końcu! – oburzył się, widząc jej rozmarzony wzrok. Od 5 minut próbował się z nią dogadać, co niezmiernie go irytowało.
-Wybacz. Mówiłeś coś? – spojrzała na niego z przepraszającym wyrazem twarzy.
-Czy planujesz się z nim znów spotkać? – odłożył szczotkę, przybierając poważny wyraz twarzy.
-O co Ci chodzi? – westchnęła, wstając. Miała dość jego podchodów i mimo całej swojej sympatii do niego, zaczynał ją irytować.
-Lilith! Dobrze, że Cię zastałam w dooooo… - Naama wparowała nagle do jej pokoju, po czym widząc Sartaela zacięła się, wpatrując się w nich z szokiem wymalowanym na jej twarzy.
-Co chciałaś? – uśmiechnęła się do przyjaciółki, jednak widząc, że ta nie ma zamiaru na razie jej odpowiedzieć, roześmiała się głośno. – Chyba biedna nie spodziewała się Ciebie tutaj – puściła oczko do mężczyzny, uśmiechając się pod nosem.
-Na to wygląda – zaśmiał się. – Porozmawiamy później – dodał, po czym uśmiechnął się do niej swoim najpiękniejszym uśmiechem, a następnie wyszedł.
-Boże, co to było? – jęknęła czerwono-włosa, odzyskując nagle mowę. – On Cię podrywa! – pisnęła. W tym momencie dla Lilith było jasne, jej przyjaciółka stała się stuprocentowym człowiekiem. Zaśmiała się do siebie na tę myśl i wzruszyła lekko ramionami, kierując się do garderoby. – Lilith!
-No co? – zaśmiała się. Całe to podekscytowanie ze strony Naamy bardzo ją śmieszyło, była w tym tak bardzo podobna do ludzi. – Nie poznaję go. Zrobił się taki…
-…ludzki? – uśmiechnęła się lekko, opanowując nagle swoje emocje i znów przypominając dawnego anioła. – Każdy z nas tak ma i będzie miał. Jesteśmy ludźmi, żyjemy wśród ludzi, więc to nieuniknione. A Sartael, cóż… dopiero z Twoim pojawieniem się zaczął tak naprawdę upodabniać się do ludzi – usiadła na fotelu w kącie, patrząc za przyjaciółką, która krzątała się po garderobie.
-Serio? – kobieta wychyliła się z pomieszczenia, patrząc na nią ze zdziwieniem.
-Serio. Gdybyś go widziała, gdy wniósł Cię tutaj. Jak nie on! Myślałam, że zaraz sam nam tu padnie – odparła z uśmieszkiem.
-Myślisz, że on coś do mnie czuje?
-Tak sądzę. Widać to po nim. Poza tym… wczoraj jak wróciłaś i palnęłaś, że widziałaś się z Billem i było super to myślałam, że zaraz Sartael wyjdzie i gołymi rękami ukatrupi Twojego sławnego pana – roześmiała się wstając.
-Wow. To nieźle. Nie zwróciłam uwagi – zaśmiała się, po czym znów zniknęła w głębi pomieszczenia, a po chwili wyszła ubrana w zwiewną, fiołkową sukienkę. – A co chciałaś, że tak wparowałaś?
-A! Właśnie! Mamy zaproszenie na imprezę charytatywną – ruszyła do drzwi.
-Co? Jak to?
-Normalnie. Wiesz, mieszkamy tu już trochę, jesteśmy bogaci, więc nas zapraszają na takie różne dziwne imprezki – zaśmiała się. – Pomysł Amy.
-No tak, a kogóż by innego – uśmiechnęła się. – Lubi opiekować się i służyć, to całkiem pasuje do tego aniołka – zachichotała.
-A więc właśnie. Także jutro mamy misję: ZAKUPY!
-Jasne. A kiedy ta gala?
-Za dwa dni. Więc mamy jutro cały dzień na wynalezienie pasujących dla nas sukni. Może Sartael Ci będzie towarzyszył? – poruszała brwiami z cwanym uśmieszkiem, po czym uciekła ze śmiechem przed lecącą w jej stronę poduszką.
-Tak, Sartael. Też mi coś – pokręciła głową z uśmiechem, po czym sama skierowała się do wyjścia z pokoju.

*

-Ona jest cudowna. Taka śliczna, kochana, miła. – Wokalista chodził po ich studyjnym salonie, wzdychając co chwilę do swoich wspomnień i nie zwracając uwagi na to, że jego brat w ogóle nie podziela jego entuzjazmu.
-Podczas, gdy Ty się świetnie bawiłeś, ja umierałem ze strachu! I wszyscy już wiemy jaka ona jest boska, więc możesz przestać – mruknął, wpatrując się w niego.
-Przeprosiłem Cię za to – westchnął. – Naprawdę nie miałem jak Ci powiedzieć, że wszystko ok. – uśmiechnął się przepraszająco, siadając obok bliźniaka. – To się działo tak szybko, telefon mi się rozbił, a potem zobaczyłem ją i…
-… i zapomniałeś, że Twój brat bliźniak słyszał całe to zdarzenie, dopóki nie usłyszał huku i zerwało połączenie – wzdrygnął się na samą myśl o tym, co wczoraj przeżywał. Mimo to, widząc Billa całego i zdrowego poczuł wielką ulgę.
-Wiem, że napędziłem Ci stracha. Ale patrz, jestem cały. Nic mi nie jest właśnie dzięki NIEJ – zaznaczył z błogim i rozmarzonym uśmieszkiem, na co Tom mimowolnie się zaśmiał.
-Tak, tak. I pomyśleć, że wystarczył taki przypadek abyś mógł ją znów zobaczyć. Szkoda tylko, że zapomniałeś o jej numerze – uśmiechnął się pod nosem.
-O cholera! – Bill zerwał się z krzesła i spojrzał na brata z przerażeniem. – Zapomniałem! – jęknął ponownie opadając na kanapę z załamaną miną.
-Więc właśnie... Nie łam się, jak nie ta to inna – poklepał go po plecach i wstał, by po chwili zniknąć z pomieszczenia.
-Jasne – mruknął. – Tylko ja nie chcę innej. Chcę ją – westchnął przeczesując dłonią włosy. Ponownie zaczął zastanawiać się, jak wyjść z tej beznadziejnej sytuacji, gdy nagle jego wzrok padł na leżące na stole zaproszenie. Wziął je do ręki i przez chwilę odleciał myślami do imprezy organizowanej z okazji chorych dzieci.
,,Czy to nie na takich imprezach najbardziej potrzebne są anioły?’’ – pomyślał i niemal od razu zaśmiał się ze swoich myśli. Napił się wody i po chwili dołączył do reszty zespołu, pozostawiając zaproszenie na poprzednim miejscu.

**********************************************

CDN.

piątek, 27 września 2013

5. Czerwień… kolor krwi, niebezpieczeństwa, ZŁA.

Biała posadzka, a na niej pełno krwi. Czerwone plamy, niektóre rozmazane, a jeszcze inne nienaruszone, wszystko to tworzyło pewną sztukę, która dla niektórych mogła być arcydziełem. Dla innych zwykłym aktem przemocy, okrucieństwa… Zła.

,, Czarne – śmierć, czerwień – zło… kolory jednak mają znaczenie. Dlaczego ta sytuacja wcale mnie nie zdziwiła? Przecież to było do przewidzenia! Wiadome było to, że nikt nie może dowiedzieć się o nas, a jednocześnie… upadły zawsze będzie upadłym! Bez względu na to ile będziemy się starać, ile ja będę się starać… nic się nie zmieni. Wciąż będę upadłą… wygnaną. Aniołem bez skrzydeł… Więc po co się starać? Koniec z tym wszystkim!’’

Myśląc o tym, patrzyła na osobę pod swoimi nogami. Skulona postać leżała nieruchomo, cała we krwi, zarówno zaschniętej jak i świeżo płynącej. Spojrzała na ową osobę swoimi oczami, które wyrażały jednocześnie pogardę i odrazę. Znów pojawił się w nich kolor nocy, burzy… zła. Przestało jej to przeszkadzać, w końcu… i tak raz już upadła. Usłyszała ruch na schodach za sobą i od razu przeniosła tam swoje spojrzenie, mrużąc gniewnie oczy. Nie lubiła, gdy ktoś jej przeszkadzał. Naame patrzyła z przerażeniem na scenę pod schodami, nie spodziewała się widoku swojej przyjaciółki w takim stanie. Osoba, która do tej pory stała oparta o ścianę ruszyła się nerwowo, podchodząc bliżej do białowłosej postaci. Wysoki mężczyzna o lekko opalonej skórze i oczami niczym migdały spojrzał na kobietę przed nim, wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu. Zdawał się nie zauważyć tego co działo się w pomieszczeniu, ani martwego ciała, ani morza krwi. Był tylko on i Upadła Archanielica.
-Lilith – szepnął cicho, lecz stanowczo, dzięki czemu jej gniewne spojrzenie skierowało się na niego. Już nie było podobne do burzowej nocy, teraz była to spokojna, gwieździsta noc. – Mogłaś zostawić coś dla mnie… - uśmiechnął się uwodzicielsko, a następnie złożył na jej ustach gorący pocałunek, spijając z nich ciche westchnięcie jakim obdarzyła go kobieta.
Nagle jej oczy otworzyły się szeroko, a z ust wyrwał się jęk niezadowolenia. Sen, który powtarzał się dość często, ciągle wracał do niej z tymi samymi szczegółami. Jej ukochany z raju, wygnany dawno temu, teraz będący Panem na ziemi. Ona, w szale wzywająca go poprzez zabicie niewinnej osoby, która dowiedziała się o ich sekrecie. Znów poczuła ucisk w żołądku, przypominając sobie kim była owa osoba, która leżała martwa pod jej nogami. Jego blond włosy ubrudzone we krwi, skórzana kurtka poharatana na całym ciele, jeansowe spodnie, ciężkie od krwi i również porwane w miejscach, w których zadawała śmiertelne ciosy. Zamrugała kilka razy oczami, by odegnać od siebie widok martwego Billa, po czym wstała, wzdychając głośno.


*


-Znów ten sam sen? – Kobieta o czerwono-czarnych włosach spojrzała na nią z lekkim uśmiechem, jakby odgadując jej wszystkie myśli.
-Niestety… to ciągle wraca – spuściła wzrok, obejmując szczupłymi palcami błękitny kubek w krwistoczerwone róże. Oczywiście nie wyznała przyjaciółce kim była osoba, którą zabiła w tym śnie, nie chciała by Naama dowiedziała się o tym iż ktoś wiedział, że Upadli chodzą po Ziemi podając się za zwykłych ludzi. To byłaby katastrofa!
-A martwa osoba? Zmieniła się? – to pytanie było czymś nowym i wybiło ją z rytmu. Szczerze bardzo chciała powiedzieć jej wszystko, a zarazem nie mogła. Nie mogła narazić ją na niektóre informacje, tak samo jak nie mogła narazić biednego Billa.
-Nie, wciąż to ten sam człowiek – odpowiedziała wymijająco, by nie zdradzić płci martwej osoby. Upiła czarnej jak smoły kawy i skrzywiła się od tego gorzkiego smaku jaki wręcz palił jej gardło.
-Mówiłam Ci, że jest gorzka i musisz ją sobie posłodzić i dodać mleko – pokręciła głową, wzdychając. Tym oto sposobem choć na chwilę odeszła od tematu dręczącego białowłosą snu. Sen, który miała nadzieję, że nigdy się nie spełni.
-Wiem, wiem. Zapomniałam – mruknęła, wstając. Spódnica, którą miała na sobie, opadła niczym kotara, zasłaniając jej długie nogi swoim białym kolorem. Zgrabnymi ruchami doszła do szafki skąd wzięła przygotowane mleko i cukier, a po chwili dodała owych rzeczy do kawy i z uśmiechem zajęła swoje poprzednie miejsce.
-To teraz powiedz, kim jest upadły, który w każdym śnie Cię tak cudownie i ochoczo całuje. – Przez ciemne oczy Naamy przeszedł błysk, który zawsze oznaczał to samo. Lilith zawsze śmiała się, że gdy oczy jej przyjaciółki zabłysnął, gdzieś kobieta zachodzi w ciążę. Myśli czerwonowłosej były znane wszystkim, a jej dar płodności był niemalże niebezpieczny. Kiedyś sprawiła, że jedna kobieta urodziła jedenastoraczki. Biedna ledwo żyła, aż zmarła z wykończenia, pozostawiając dzieci bez opieki. Od tamtej pory trzeba było uważać na to, co się mówi przy Naamie, albo co się robi. Płodność i rozpusta były jej chlebem powszednim. Mimo wszystko to Lilith miała gorszy dar, jeśli chodzi o zapładnianie. Niecodzienny, ale i bardzo niebezpieczny. To dlatego to ona była postrzegana za kogoś zaraz przy Ojcu Stworzycielu, pomagała mu tworzyć rasę ludzką, zwierzęta… Świat.
-To Ci się nie spodoba – uśmiechnęła się pod nosem, trochę się rozluźniając. Bała się, że jej przyjaciółka znów będzie męczyła temat dotyczący zmarłego. Jednak jak przeszła na obiekt jej westchnień to poczuła wielką ulgę.
-Dlaczego? – zmrużyła groźnie oczy, wpatrując się w Lilith wzrokiem, który palił.
-To był Samael – westchnęła wciąż się lekko uśmiechając. Samael był Aniołem Śmierci. Nieprzyzwoicie seksownym i nieziemsko przystojnym Aniołem Śmierci. Każda kobieta chciała go mieć dla siebie, każda chciała wpić się w jego pełne, czerwone wargi, wpleść palce w czarne włosy i przylgnąć do jego umięśnionego ciała niczym kurtka. Jednak żadnej nie udało się do niego zbliżyć, żadnej prócz Naamy, która kochała go całą sobą, ze wzajemnością. Samael przez wiele dziesięcioleci był wpatrzony w kobietę, aż zjawiła się ona. Totalne przeciwieństwo, białowłosa, błękitnooka Anielica, która swoim spojrzeniem i lekkim uśmiechem sprawiała, że mężczyźni padali jej do stóp.

Dość spory okres czasu jej tu nie było. Jak dla niej aż za długo. Jednak patrząc na to wszystko, nic a nic się nie zmieniło. Wciąż to samo miejsce, w którym każdy anioł może znaleźć miejsce dla siebie. Mimo, ze nie było jej 50 lat, ona wiedziała, że może wrócić i nic się nie zmieni. No może prawie nic! Jej najlepsza przyjaciółka ma chłopaka… ciacho nad ciachami! Koniecznie musiała go poznać. I to natychmiast.
-Samael, kochanie… To właśnie Lilith. Moja najlepsza przyjaciółka. – Czerwonowłosa spojrzała z miłością na mężczyznę, który stał jakby go zamurowało. Wpatrywał się w stojącą przed nim kobietę i głupkowato się uśmiechał. Był gotów oddać wszystko, byle tylko ją dotknąć, pocałować, być z nią.
Białowłosa patrząc mu w oczy już wiedziała co się stało. Mimo najszczerszych chęci, swoim przyjściem zniszczyła miłość, która trwała przez 49 lat jej niebytności. Sprawiła, że ten Anioł już nigdy nie spojrzał na jej przyjaciółkę tak jak kiedyś. Po paru latach wspólnej ‘zabawy’ poprosił Lilith o to, by z nim była. Tak naprawdę bez Naamy, która wciąż myślała, że jest jej… ale ona nie mogła tego zrobić. Upadł… zaraz po tym jak w gniewie zabił całą wioskę niewinnych ludzi.

-Samael? – Kobieta uniosła jedną idealnie wypielęgnowaną brew w geście zdziwienia. – Skąd Ci się on nagle tam wziął?
-Anioł Śmierci zawsze pojawia się tam, gdzie jest śmierć.
-Nie! Nie osobiście! Wysyła innych, którym każe obserwować agonię. Sam nigdy… - dodała ciszej, wzdychając.
-Może tym razem wolał sam… ze względu na naszą przeszłość. – Oczy Lilith spojrzały głęboko w ciemność jaką przedstawiały oczy jej przyjaciółki. Widziała w nich ból, ból jakiego nigdy nie chciała jej zadać. A jednak to zrobiła…

-To jest złe – szepnęła cicho, czując jak usta mężczyzny wędrują po jej szyi i odkrytym ramieniu. Po chwili jego ręka wylądowała pod jej koszulką, przez co westchnęła z rozkoszą.
-Wiem – odszeptał wprost w jej odsłoniętą skórę. – Ale nikt się nie dowie… Jesteśmy Aniołami, ale nie musimy żyć w celibacie.
-I nie powinniśmy cudzołożyć – dodała, korzystając z tego, że na chwilę przestał, co dało jej czas na ochłonięcie.
-Daj spokój… chcesz tego. – Spojrzał jej głęboko w oczy, uśmiechając się najpiękniej jak umiał.
-Oh, za łatwo Ci ulegam – zamruczała z uśmieszkiem, po czym wpiła się namiętnie w jego wargi.
-Nie narzekam – odwzajemniał pocałunek, kładąc się na niej z nie małym zadowoleniem.

-Wiem, że nigdy mi do końca nie wybaczysz tego, że to bardzo nadszarpnęło naszą przyjaźń. Ale musisz mi uwierzyć, że nie przywołuję go specjalnie!
-Wiem Lilith. Poza tym nie mogę Cię winić o to, że Samael wolał Ciebie – uśmiechnęła się lekko, wstając. – Chodź lepiej. Czeka nas długi dzień.
-Jasne – również wstała, po czym jednym łykiem dopiła kawę i wyszła za przyjaciółką.


*


-Panie Kaulitz, Pan nie może mówić poważne? – Detektyw spojrzał na chłopaka uważnie, mając nadzieję, że ten tylko żartował. Pracował w tej branży już 30 lat, a jednak nigdy nie spotkał się z kimś, kto podałbym mu tak mało szczegółów, wymagając jednocześnie cudu. Nie był cudotwórcą tylko detektywem do cholery!
-Czy wyglądam jakbym żartował? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Był wyraźnie poirytowany postawą mężczyzny. Miał nadzieję, że ten powie, że jednak coś się da zrobić, coś wymyślą. Jednak musiał się pogodzić z tym, że sam będzie musiał znaleźć swojego anioła.
-Nie, nie wygląda Pan. Ale… to bardzo mało szczegółów. Podejrzewam, że po Los Angeles chodzi pełno takich kobiet – westchnął, ponownie siadając na swoim miejscu za biurkiem. Przetarł twarz dłonią i ponownie spojrzał na Wokalistę siedzącego przed nim. – Może mi Pan nie wierzyć, ale naprawdę chciałbym móc Panu pomóc, ale to za mało. Zna Pan jej imię, kolor włosów, wzrost, kolor oczu. Nikt nie znajdzie Panu tej kobiety, mając o niej tak mało informacji.
-To czym Wy się tak w ogóle zajmujecie?! Myślałem, że pomoże mi Pan znaleźć osobę, która nie wiem gdzie jest! Może i w LA jest pełno takich osób, ale nie wszystkie mają na imię Lilith… - wstał z fotela - i niech mi Pan wierzy, żadna z tych kobiet nie miałaby jej urody – dodał zły. – Żegnam Pana w takim razie – dodał, po czym wyszedł z biura. Dopiero, gdy opuścił budynek, w którym jeszcze przed chwilą był, poczuł, że może oddychać. Nie rozglądając się zbytnio zaczął iść przed siebie, postanawiając przejść się głównymi ulicami. Sam nie wiedział, czemu tego chciał. Może jakaś cząstka w nim podpowiadała, że jakimś cudem spotka ją idącą ulicą. Szukającą go, albo chociaż spacerującą samotnie we poszukiwaniu celu w życiu. Westchnął głośno, czując jak to wszystko się tylko coraz bardziej komplikuje. Jakby dość miał ,,rozrywki’’ w życiu. Jego rozmyślanie przerwał dźwięk telefonu, przez co lekko się wzdrygnął. Wyjął komórkę i widząc imię widniejące na ekranie, niechętnie wcisnął zieloną słuchawkę.
-Co znowu? – Nie miał zamiaru być miły, nie po tym jak rano go potraktowano, jak ON go potraktował.
-Byłeś już tam? – Głos jego brata był lekko zmartwiony, ale i zaciekawiony. Od początku był przeciwny temu co planował Bill, jednak nie miał zamiaru ponownie sprowadzać go na ziemię.
-Teraz Cię to nagle obchodzi, co? –prychnął. – Wiesz Tom, że nie musisz udawać. Odkąd Ci powiedziałem, co planuje, Ty mi to odradzałeś. Ciągle powtarzałeś, że to się nie uda, więc daruj sobie ten ton zaciekawionego reportera i daj mi spokój choć na chwilę – wyrzucił z siebie, czując jak wszelkie siły ponownie go opuszczają.
-Obiecałem Ci, że się postaram to jakoś… zaakceptować. Wiem, że Ci zależy by ją znaleźć. Nie udaję, naprawdę.
-Tak, tak – westchnął. – Możesz powiedzieć ,,a nie mówiłem’’, bo nie będą jej szukać. Miałeś rację, za mało szczegółów.
-I co teraz planujesz? – Z całych sił starał się nie zaśmiać z owej wiadomości. Lubił postawić na swoim i nic nie mógł na to poradzić. Taka już jego natura. Zamiast śmiechu jednak, wybrał triumfujący uśmiech, który nie mógł go zdradzić i bardziej załamać jego brata.
-Nie wiem Tom. Nie mam pojęcia – westchnął i zanim zdążył coś dodać, usłyszał krzyki przechodniów. Podniósł głowę i nagle ujrzał samochód pędzący w swoją stronę. Zamarł w bezruchu, czując jak jego serce wali jak szalone, a całe życie przelatuje mu przed oczami. Glosy dookoła słyszał jak za mgłą, nawet ten należący do jego brata.
-Bill! Bill co się dzieje! Bill!
Wokalista wiedział, że powinien uciekać. W jego głowie cały czas krzyczał jakiś głos: ,,UCIEKAJ!’’. A jednak nie potrafił. Widok pędzącego na niego samochodu całkowicie pozbawił go możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nagle poczuł jak ktoś go popycha, przez co wylądował na chodniku pod… kimś? Komórka, którą trzymał upadła i roztrzaskała się na kawałki, jednak nie to teraz się dla niego liczyło. Teraz najważniejsze było to, kto go uratował. Komu zawdzięcza swoje życie. Otworzył powoli oczy i zobaczył niebo… błękitne, bezchmurne, piękne niebo. Pamiętał ten widok, miał go przed swoimi oczami niemal codziennie. Tak samo jak całą twarz właścicielki tego nieba.
-Nic Ci nie jest? – Cichy szept przy jego twarzy sprawił, że lekko zadrżał. Czuł jej oddech na swoich ustach, przez co chwilę zajęło mu dojście do siebie.
-Nie… dziękuję – odszeptał, wpatrując się w jej oczy.
-Cieszę się – uśmiechnęła się lekko, przez co jego serce stanęło w miejscu. Po chwili kobieta zeszła z niego i wyciągnęła do niego dłoń, pomagając mu wstać.
-Zawdzięczam Ci życie – uśmiechnął się do niej, stając na własnych nogach. Nie bardzo podobało mu się to, że znów zachowują dystans. Zdecydowanie wolał jak na nim leżała, gdy mógł czuć jej oddech tak blisko, jej ciało… takie idealne.
-Nie przeczę. – Jej śmiech sprawił, że krew w jego żyłach niemal zaczęła płonąć. Tak jak ich właściciel.
,,Kaulitz, co ona z Tobą wyprawia? Opanuj się!’’ – skarcił się w myślach.
-Nie wiem jak Ci się odwdzięczę. – Wciąż ją obserwował. Jej ruchy, jej ciało, mimikę… wszystko. W ubraniach jakie miała na sobie wyglądała bardzo… ludzko. Każdy mógłby ją pomylić z człowiekiem. Każdy prócz niego. On wiedział, co skrywała pod bluzką, wiedział, ze jej plecy są przecięte dwiema bliznami, z których kiedyś wystawały piękne skrzydła.
-Może na początek kawa? – zamruczała z rozbrajającym uśmiechem. Dzisiaj już nie była wywyższającym się Aniołem. Dzisiaj była jednym z miliardów ludzi, kimś kto jest zwyczajny i ma prawo zachowywać się tak jak mu się podoba, a nie jakby wypadało.
-Na początek – odwzajemnił uśmiech, starając się zapanować nad rozszalałym sercem. Zanim jednak ruszyli dalej, zebrał z ziemi swój telefon. Wiedział już, że Tom pewnie szaleje teraz w domu, nie wiedząc co się z nim stało. Jednak chwilowo jego uwaga była skupiona na pięknej białowłosej kobiecie idącej obok niego. Tak… zdecydowanie stwierdzenie ,,początek’’ jest tu bardzo na miejscu.


*


Gdy widziała pędzący na niego samochód widziała krew! Pełno krwi, obraz jak ze snu… tyle, że we śnie to ona sprawiła, że krwawił. W rzeczywistości miał to być samochód, po którym na pewno nie pozbieraliby go. Spojrzała na krwistoczerwone porsche pędzące na chłopaka i bez zastanowienia rzuciła się na niego, spychając go z przejścia, na którym był. Czerwony… krew…niebezpieczeństwo… ZŁO.




CDN.

poniedziałek, 16 września 2013

4. Plan

Deszcz… zimne krople wody spadające z nieba, jak gdyby anioły płakały na ludzi z powodu jakiejś wielkiej i strasznej straty. Może faktycznie płakały? Wierzący, ci wszyscy, którzy głęboko wierzą w życie po śmierci tak właśnie twierdzą. Płaczące anioły, ich łzy płyną przez grzeszników, którzy raz za razem łamią święty Dekalog. Te osoby, które są mniej wierzącymi ludźmi twierdzą, że po prostu zachodzi jakaś naukowa reakcja i stąd owe opady. On sam do tej pory wierzył w to drugie. Wierzył, że deszcz to po prostu naukowo wytłumaczalne zjawisko, coś co nie ma nic wspólnego z tak zwanymi Aniołami. Ba! Twierdził, że owe anioły nie istnieją! Teraz jednak zaczął wątpić we wszystko w co dotychczas wierzył, czego go uczyli w szkole. Bo przecież poznał , dziewczynę, która dosłownie spadła mu z nieba, kobietę wyglądającą i poruszającą się jak anioł, którym przecież była. Sam nie wiedział kiedy zaczął pisać tekst piosenki, jakby był w transie. W jednej chwili siedzi na parapecie i przygląda się jak deszcz spada po szybie, po czym nagle budzi się z zeszytem w ręce z napisaną piosenką. Westchnął cicho, kładąc notatnik na stoliku.

-Jak ja mam ją znaleźć? – Jego brązowe oczy odnalazły spojrzenie brata. Widział po jego zachowaniu, że Tom zauważył jakąś zmianę w nim. Zawsze wiedział, gdy coś było nie tak z jego bliźniakiem. On sam też przeczuwał, gdy Gitarzysta cierpiał albo coś ukrywał.

-Po co chcesz jej szukać? – Mężczyzna odsunął od ust butelkę, z której powoli sączył piwo. Kojący napój, który był w sam raz na relaks między nagrywaniem. Lubił ten smak i orzeźwienie jakie mu dawał owy trunek.

-Wiesz dobrze po co – westchnął głośno. Pierwszy raz miał uczucie, że jego bliźniak go nie rozumie. Tom zawsze był tym, który go rozumiał, wspierał go i doradzał w różnych sytuacjach, które były tak bardzo oczywiste. Teraz jednak nie mógł polegać na nim, co nie było przyjemne.

-No właśnie nie. Widziałeś ją raz! Tylko raz! Co ona ma w sobie takiego, że tak świrujesz? Wytłumacz mi to. – Mówił to patrząc na brata z widocznym niezrozumieniem. Widział tą dziewczynę i mógł przyznać, że jest ładna, nawet bardzo. Ale nie sądził, że jego brat może po jednym spotkaniu tak się w niej zadurzyć. W dodatku… Bill nawet jej nie znał. Nic o niej nie wiedział, jednak nie docierało to do niego i jak w amoku ciągle trwał przy tym, że musi ją znaleźć. Ale jak można znaleźć kogoś, o kim nie wie się zupełnie nic? Właśnie tego nie mógł zupełnie zrozumieć.

-Co? Ona… jest nieziemska. Jakby była poza rzeczywistością. Gdybyś tylko wiedział – uśmiechnął się do swojej wizji. – Jest całkiem inna niż wszystkie dziewczyny. Jak nie z tej planety. W dodatku ta jej anielska uroda, ah. – Mówiąc to spojrzał na brata wciąż rozmarzonymi oczami.

-Eh.. lepiej się opanuj brat – powiedział z westchnięciem, po czym wstał i ruszył do sali nagrań, gdzie siedzieli Gustav z Georgiem.

-Żeby to było takie proste – mruknął do siebie, siadając na kanapie. Jego oczy same zawędrowały na notatnik ze słowami piosenki. Piosenki, która sama wypłynęła z jego głowy, słowa same ułożyły się w tekst. Przebiegł oczami po tekście dwóch pierwszych zwrotek i mimowolnie zanucił to sobie w głowie:

,, Last night
I made a crazy deal
I wished for
an angel comes to me

But she can stay just for a day
and then she'll go away
I wished that
in my life she'd always stay…’’

-Jak mnie mogło tak dopaść? – Odłożył zeszyt i poszedł do chłopaków, zastanawiając się nad dalszym tekstem piosenki. Chciał ją znów spotkać, zaśpiewać jej to, zobaczyć uśmiech na jej twarzy. – Znajdę Cię… - szepnął do siebie, mimowolnie patrząc w górę, tak jakby wzrokiem błagał Boga o pomoc w znalezieniu Jego dziecka, które zesłał na Ziemię.

-No w końcu do nas przyszedłeś! – Gustav uśmiechnął się szeroko, poprawiając okulary. – Myśleliśmy, że zasnąłeś tam na kanapie – zaśmiał się.

-Tylko on tak myślał – sprostował brunet, trzymając w ręce swoją gitarę basową. – Ja myślałem, że uciekłeś szukać swojego aniołka.

-Co?! – Wokalista poczuł jak serce mu staje. Skąd jego kumpel mógł wiedzieć, że Lilith jest Aniołem?! Przecież nawet Tom tego nie wiedział, a co dopiero Georg, któremu nawet nie mówił o spotkanej w parku kobiecie.

-No… Tom mówił, że spotkałeś dziewczynę. Ładną dziewczynę. I opisałeś jej urodę jako, cytuję: ,,anielską’’ – uśmiechnął się nieco zmieszany.

-Ah, tak… no tak. – Odetchnął z ulgą, po czym podszedł do nich, zauważając, że do tej pory trzymał kurczowo klamkę od drzwi. – Dlaczego miałbym uciec? Poszukam jej, ale najpierw muszę wymyślić plan.

-Plan? – Perkusista uniósł jedną brew w geście zdziwienia, wpatrując się w przyjaciela.

-Ano plan – westchnął.

-Debil nie wie, gdzie jej szukać. W sumie to nic o niej nie wie… prócz imienia! – Tom pokręcił głową rozbawiony, po czym sięgnął po swoją ukochaną gitarę.

-Em… To przepraszam, ale jak Ty chcesz ją znaleźć? – Tym razem Georg spojrzał na Wokalistę z wielkim zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Wiedział, że Bill należy do osób, które wierzyły w miłość od pierwszego wejrzenia, ale… jakoś ciężko mu było uwierzyć, że takie coś istnieje. Mimo to, patrząc na przyjaciela zaczął myśleć, że może coś w tym jest.

-No dlatego muszę wymyślić plan! Zostawmy temat Lilith w spokoju i nagrywajmy – mruknął, kierując się do swojej kabiny z mikrofonem.

-Tak jest!

      Jak tylko stanął na swoim miejscu, westchnął głośno. Miał dość tłumaczenia się co do dziewczyny, którą spotkał. Męczyła go tajemnica jaką skrywał, chciał się nią chwalić wszystkim wokół, jednak nie mógł. Musiał zatrzymać ten sekret dla siebie, a żeby tak się stało, nie mógł rozmawiać z nimi o bladowłosej kobiecie, którą spotkał na wieczornym spacerze.


*


-Cholera jasna! Zaraz coś mnie trafi! – Lilith wróciła do wielkiego domu, czując jak złość rozsadza ją od środka. Kolejny dzień na Ziemi wcale nie sprawił, że czuła się jak w domu, mimo starań innych Upadłych. Jedyne czego się nauczyła to ludzkie zachowania i uczucia. Coś, co kiedyś zafascynowana obserwowała, teraz sama tego doświadczała. Emocje, negatywne i pozytywne, pełno emocji, które rozsadzały ją od środka, niemal wyżerając w jej duszy kolejne dziury. Właśnie, ale czy Anioły mają duszę?

-Lilith! Spokojnie – Naama spojrzała na przyjaciółkę swoimi dużymi oczami, starając się ją uspokoić. Wiedziała do czego była skłonna, gdy była zła, a nie chciała obudzić tej ponurej strony dziewczyny. Każdy Upadły Anioł, który się poddał wielu negatywnym emocjom skończył jako prawdziwe zło. Ludzie nazywali ich Demonami, oni nazywali się po prostu Ponownie Upadłymi. Tak jakby jeden upadek im nie wystarczał.

-Nie umiem być spokojna! – Jej oczy ze spokojnego nieba zrobiły się nagle burzowe, niemal czuło się i widziało pioruny w jej oczach jak i wokół jej osoby. Tak, powoli mogła się zatracić w tym gniewie. I gdyby nie Armaros, który nagle złapał ją w swoje ramiona, mrucząc coś pod nosem, pewnie rozniosłaby ich piękny dom, jak i może całe miasto.

-Spokojnie… Nie chcesz zmienić się w prawdziwego Upadłego – szepnął przy jej uchu, kończąc mówienie jednego ze swoich zaklęć. Tam w Niebie był uzdrowicielem dzięki czemu, mimo upadku, zachował trochę swoich zdolności. Niewiele, ale dość by kogoś wyleczyć, albo zapobiec katastrofie, która jeszcze chwilę, a by się wydarzyła.

-Ok… Dziękuję. Już jestem spokojna – odetchnęła. Naprawdę sprawił, że się uspokoiła. Jej oczy ponownie przybrały kolor bezchmurnego nieba, a ciało przestało się trząść.

-A teraz powiedz nam, co Cię tak zezłościło – uśmiechnęła się Naama, kierując się z nią do wielkiego salonu. Pomieszczenie przypominało salę balową z meblami. Pastelowo-zielone ściany cudownie współgrały z jasnobrązowymi meblami. Na podeście stał wielki, czerwony fortepian, na którym teraz przygrywała sobie jedna z ich współlokatorek. Gdy weszły, zaprzestała i zerwała się z krzesełka, kłaniając się.

-Prosiłam, żebyś się nie kłaniała – jej głos był delikatny i spokojny. – Może tam na górze byłam kimś wielkim i ważnym, tu jestem tylko jedną z Was – uśmiechnęła się do kobiety.

-Dla nas wciąż jesteś księżniczką – powiedziała cicho, jakby bojąc się odezwać głośniej. Nie wyprostowała się, mimo prośby.

-Nie jestem nią. – Ciche westchnięcie wyrwało się z jej piersi. Nie chciała być postrzegana jako ktoś wielki i ważny. Chciała wtopić się w tłum i żyć jak inni. - Proszę, graj dalej.

-Dobrze. – Na twarzy kobiety zabłysnął lekki uśmiech, po czym znów usiadła przy instrumencie i powróciła do grania, widocznie zadowolona, że jej księżniczce się podoba.

-Kiedy się nauczą, żeby mi się nie kłaniać? – Spojrzała na przyjaciółkę, siadając w wielkim fotelu. Czuła jak się lekko w nim zapada, a jego wygodne obicie pieści jej ciało, niczym najlepszy masażysta.

-Nigdy. Przez setki lat byłaś naszą księżniczką. Ciężko jest się od tego odzwyczaić od tak, w pare dni. Poza tym, co Ci to przeszkadza? Dzięki temu masz szacunek – puściła jej oczko z uśmiechem.

-Zrozum, że chcę być normalna. Skoro upadłam to nie jestem już księżniczką. Jestem zwykłym człowiekiem i tak chcę być traktowana – wyznała.

-To musisz uzbroić się w wielką cierpliwość – uśmiechnęła się lekko, nalewając im soku. – Napij się i mów co Ci się stało, że wróciłaś taka zła – podała jej szklankę.

-Dzięki – westchnęła i napiła się. – Szukałam pracy, a co ja mogłam robić. Ale ciężko jest znaleźć coś od tak. Chyba jeszcze nie jestem dość ludzka – wzruszyła ramionami.

-I o to tyle szumu? – Na twarzy kobiety pojawiło się wielkie zdziwienie. – Kochana, niektórzy z nas znaleźli pracę po miesiącach poszukiwań! A nie po paru dniach – zaśmiała się.

-Toś mnie pocieszyła – wywróciła oczami. – Mogłam poprosić tego chłopaka o pomoc. Wydawał się ciut przerażony, ale był miły – uśmiechnęła się pod nosem.

-Wierzysz, że nie wygadał się? – Czerwonowłosa spojrzała na nią swoimi kocimi oczami, kryjąc uśmieszek. To nie był pierwszy raz, gdy Lilith wspomniała tego chłopaka, co niesamowicie ją bawiło. Nie sądziła, że zwykły śmiertelnik może zwrócić na siebie uwagę właśnie jej, wyniosłej księżny niebios, bogini, która upadła na Ziemię i miała teraz rządzić właśnie tutaj.

-Wątpię. A nawet jeśli, to kto by mu uwierzył? – Roześmiała się, pierwszy raz tego dnia poczuła jak jej humor się poprawia, znacznie poprawia. Nie wiedziała, czy to wspomnienie chłopaka ją podniosło na duchu, czy sam fakt, że miałby komuś naopowiadać o Aniele spadającym z nieba.

-Kochana, nie takie rzeczy widziało to miasto – dołączyła do niej.


*


-Bill! Idziesz, czy nie? – Tom wpadł do pokoju brata, zupełnie nie zawracając sobie głowy pukaniem. Nigdy nie dbał o to, sądząc, że jego bliźniak i tak nic przed nim nie ukrywa. Jakież było jego zdziwienie, gdy Bill zamknął szybko swojego laptopa, ukrywając to co się na nim wyświetlało. – Co Ty kombinujesz?

-Nic… zupełnie nic. – Wstał, biorąc marynarkę z oparcia fotela, na którym chwilę temu siedział.

-Przestań kręcić. Dobrze wiesz, że mnie nie oszukasz – zaśmiał się, podchodząc do niego, po czym sprawnie otworzył komputer.

-Tom! Do cholery, zostaw! – Młodszy Kaulitz zaczął się szamotać, by zamknąć laptopa, co Tom sprawnie mu uniemożliwiał. Odpychając brata, kliknął spację, dzięki czemu na monitorze pojawiło się to, co chłopak chciał ukryć.

 -Detektyw?! Serio?! – Jego wzrok był rozbawiony, kiedy spojrzał na obrażonego bliźniaka. Nie sądził, że chłopak mówił poważnie o tej lasce. Tym bardziej, że minęło parę dni ciszy. Ciszy, która jak widać zwiastowała burzę, której się nie spodziewał. Jego brat wymyślił iście genialny plan odnalezienia kobiety, która nie dawała mu spokoju.

-Muszę ją znaleźć Tom. Każda cząstka mojego ciała tego pragnie. Muszę z nią porozmawiać, zobaczyć ją… - opadł na łóżko, wzdychając.

-Ok, załóżmy, że zatrudnisz detektywa. I co mu powiesz? – Jedna jego brew uniosła się ku górze, a ręce skrzyżowały się na piersi. Oczekiwał jakiejś błyskotliwej odpowiedzi, jednak gdy cisza przedłużyła się coraz dłużej, wiedział już, że plan Billa nie do końca wypali.

-Mam jej imię – mruknął. – Wygląd też może pomóc – dodał mniej pewnie. Widział przecież jak zastosowała coś a’la magię. Przeraziło go to wtedy, teraz był zaintrygowany jej osobą i czuł, że musi dowiedzieć się o niej jak najwięcej.

-Zobaczysz, że to nie będzie dobry pomysł Bill – pokręcił głową, ruszając do drzwi. – Chodź, bo się spóźnimy. I radziłbym Ci odpuścić…

-Nie umiem, ok.!? Próbowałem! Ale się nie udało. Zrozum mnie… chociaż Ty – westchnął, idąc za nim.

-Naprawdę się staram brat. Tylko… dla mnie to nie do pomyślenia. I nic na to nie poradzę – spojrzał na niego. Naprawdę chciał go zrozumieć, chciał pomóc mu w znalezieniu dziewczyny, wesprzeć go jak zawsze robił. W końcu od czego ma się brata, w dodatku bliźniaka. Tym razem mimo szczerych chęci, wiedział, że będzie mu ciężko go zrozumieć. – Więc… Detektyw?

Wokalista uśmiechnął się lekko, czując się o wiele lepiej, wiedząc, że Tom próbuje, choć trochę stara się go zrozumieć. Zależało mu na tym, bardzo. Przytaknął lekko głową, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

-Eh. Ok., może coś z tego wyjdzie. Ale… nie oczekuj za wiele – spojrzał na niego. Znał swojego brata i wiedział, że miał on tendencję do wielkiego angażowania się we wszystko co robił. Sprawa z tą tajemniczą kobietą mogła bardzo nadszarpnąć i tak wrażliwą duszę chłopaka, a Tom tego by nie zniósł. Raz widział jak jego bliźniaka przepełnia ogromny smutek po utracie ukochanej. Smutek, który do tej pory widział w jego oczach. Mimo starań Billa, Gitarzysta wiedział, że wciąż go męczą różne myśli. Jednak, gdy mówił o TEJ kobiecie, jego oczy nie były takie smutne. Była w nich iskierka nadziei i radości. A jeśli ta dziewczyna miała sprawić, że jego młodszy braciszek będzie szczęśliwy, to był w stanie poświęcić czas i energię na znalezienie jej.

-Postaram się Tom – uśmiechnął się, wychodząc z nim z domu.


***********************************************************************


CDN.