Biała
posadzka, a na niej pełno krwi. Czerwone plamy, niektóre rozmazane, a jeszcze
inne nienaruszone, wszystko to tworzyło pewną sztukę, która dla niektórych
mogła być arcydziełem. Dla innych zwykłym aktem przemocy, okrucieństwa… Zła.
,, Czarne – śmierć, czerwień – zło… kolory jednak mają
znaczenie. Dlaczego ta sytuacja wcale mnie nie zdziwiła? Przecież to było do
przewidzenia! Wiadome było to, że nikt nie może dowiedzieć się o nas, a
jednocześnie… upadły zawsze będzie upadłym! Bez względu na to ile będziemy się
starać, ile ja będę się starać… nic się nie zmieni. Wciąż będę upadłą… wygnaną.
Aniołem bez skrzydeł… Więc po co się starać? Koniec z tym wszystkim!’’
Myśląc
o tym, patrzyła na osobę pod swoimi nogami. Skulona postać leżała nieruchomo,
cała we krwi, zarówno zaschniętej jak i świeżo płynącej. Spojrzała na ową osobę
swoimi oczami, które wyrażały jednocześnie pogardę i odrazę. Znów pojawił się w
nich kolor nocy, burzy… zła. Przestało jej to przeszkadzać, w końcu… i tak raz
już upadła. Usłyszała ruch na schodach za sobą i od razu przeniosła tam swoje
spojrzenie, mrużąc gniewnie oczy. Nie lubiła, gdy ktoś jej przeszkadzał. Naame
patrzyła z przerażeniem na scenę pod schodami, nie spodziewała się widoku swojej
przyjaciółki w takim stanie. Osoba, która do tej pory stała oparta o ścianę
ruszyła się nerwowo, podchodząc bliżej do białowłosej postaci. Wysoki mężczyzna
o lekko opalonej skórze i oczami niczym migdały spojrzał na kobietę przed nim,
wykrzywiając usta w lekkim uśmiechu. Zdawał się nie zauważyć tego co działo się
w pomieszczeniu, ani martwego ciała, ani morza krwi. Był tylko on i Upadła
Archanielica.
-Lilith – szepnął cicho, lecz
stanowczo, dzięki czemu jej gniewne spojrzenie skierowało się na niego. Już nie
było podobne do burzowej nocy, teraz była to spokojna, gwieździsta noc. –
Mogłaś zostawić coś dla mnie… - uśmiechnął się uwodzicielsko, a następnie
złożył na jej ustach gorący pocałunek, spijając z nich ciche westchnięcie jakim
obdarzyła go kobieta.
Nagle
jej oczy otworzyły się szeroko, a z ust wyrwał się jęk niezadowolenia. Sen,
który powtarzał się dość często, ciągle wracał do niej z tymi samymi
szczegółami. Jej ukochany z raju, wygnany dawno temu, teraz będący Panem na
ziemi. Ona, w szale wzywająca go poprzez zabicie niewinnej osoby, która
dowiedziała się o ich sekrecie. Znów poczuła ucisk w żołądku, przypominając
sobie kim była owa osoba, która leżała martwa pod jej nogami. Jego blond włosy
ubrudzone we krwi, skórzana kurtka poharatana na całym ciele, jeansowe spodnie,
ciężkie od krwi i również porwane w miejscach, w których zadawała śmiertelne
ciosy. Zamrugała kilka razy oczami, by odegnać od siebie widok martwego Billa,
po czym wstała, wzdychając głośno.
*
-Znów ten sam sen? – Kobieta
o czerwono-czarnych włosach spojrzała na nią z lekkim uśmiechem, jakby
odgadując jej wszystkie myśli.
-Niestety… to ciągle wraca –
spuściła wzrok, obejmując szczupłymi palcami błękitny kubek w krwistoczerwone
róże. Oczywiście nie wyznała przyjaciółce kim była osoba, którą zabiła w tym
śnie, nie chciała by Naama dowiedziała się o tym iż ktoś wiedział, że Upadli
chodzą po Ziemi podając się za zwykłych ludzi. To byłaby katastrofa!
-A martwa osoba? Zmieniła
się? – to pytanie było czymś nowym i wybiło ją z rytmu. Szczerze bardzo chciała
powiedzieć jej wszystko, a zarazem nie mogła. Nie mogła narazić ją na niektóre
informacje, tak samo jak nie mogła narazić biednego Billa.
-Nie, wciąż to ten sam
człowiek – odpowiedziała wymijająco, by nie zdradzić płci martwej osoby. Upiła
czarnej jak smoły kawy i skrzywiła się od tego gorzkiego smaku jaki wręcz palił
jej gardło.
-Mówiłam Ci, że jest gorzka i
musisz ją sobie posłodzić i dodać mleko – pokręciła głową, wzdychając. Tym oto
sposobem choć na chwilę odeszła od tematu dręczącego białowłosą snu. Sen, który
miała nadzieję, że nigdy się nie spełni.
-Wiem, wiem. Zapomniałam –
mruknęła, wstając. Spódnica, którą miała na sobie, opadła niczym kotara,
zasłaniając jej długie nogi swoim białym kolorem. Zgrabnymi ruchami doszła do
szafki skąd wzięła przygotowane mleko i cukier, a po chwili dodała owych rzeczy
do kawy i z uśmiechem zajęła swoje poprzednie miejsce.
-To teraz powiedz, kim jest
upadły, który w każdym śnie Cię tak cudownie i ochoczo całuje. – Przez ciemne
oczy Naamy przeszedł błysk, który zawsze oznaczał to samo. Lilith zawsze śmiała
się, że gdy oczy jej przyjaciółki zabłysnął, gdzieś kobieta zachodzi w ciążę.
Myśli czerwonowłosej były znane wszystkim, a jej dar płodności był niemalże
niebezpieczny. Kiedyś sprawiła, że jedna kobieta urodziła jedenastoraczki.
Biedna ledwo żyła, aż zmarła z wykończenia, pozostawiając dzieci bez opieki. Od
tamtej pory trzeba było uważać na to, co się mówi przy Naamie, albo co się
robi. Płodność i rozpusta były jej chlebem powszednim. Mimo wszystko to Lilith
miała gorszy dar, jeśli chodzi o zapładnianie. Niecodzienny, ale i bardzo
niebezpieczny. To dlatego to ona była postrzegana za kogoś zaraz przy Ojcu
Stworzycielu, pomagała mu tworzyć rasę ludzką, zwierzęta… Świat.
-To Ci się nie spodoba –
uśmiechnęła się pod nosem, trochę się rozluźniając. Bała się, że jej
przyjaciółka znów będzie męczyła temat dotyczący zmarłego. Jednak jak przeszła
na obiekt jej westchnień to poczuła wielką ulgę.
-Dlaczego? – zmrużyła groźnie
oczy, wpatrując się w Lilith wzrokiem, który palił.
-To był Samael – westchnęła
wciąż się lekko uśmiechając. Samael był Aniołem Śmierci. Nieprzyzwoicie
seksownym i nieziemsko przystojnym Aniołem Śmierci. Każda kobieta chciała go
mieć dla siebie, każda chciała wpić się w jego pełne, czerwone wargi, wpleść
palce w czarne włosy i przylgnąć do jego umięśnionego ciała niczym kurtka.
Jednak żadnej nie udało się do niego zbliżyć, żadnej prócz Naamy, która kochała
go całą sobą, ze wzajemnością. Samael przez wiele dziesięcioleci był wpatrzony
w kobietę, aż zjawiła się ona. Totalne przeciwieństwo, białowłosa, błękitnooka
Anielica, która swoim spojrzeniem i lekkim uśmiechem sprawiała, że mężczyźni
padali jej do stóp.
Dość spory okres czasu jej tu nie było. Jak dla niej aż za
długo. Jednak patrząc na to wszystko, nic a nic się nie zmieniło. Wciąż to samo
miejsce, w którym każdy anioł może znaleźć miejsce dla siebie. Mimo, ze nie
było jej 50 lat, ona wiedziała, że może wrócić i nic się nie zmieni. No może
prawie nic! Jej najlepsza przyjaciółka ma chłopaka… ciacho nad ciachami!
Koniecznie musiała go poznać. I to natychmiast.
-Samael,
kochanie… To właśnie Lilith. Moja najlepsza przyjaciółka. – Czerwonowłosa
spojrzała z miłością na mężczyznę, który stał jakby go zamurowało. Wpatrywał
się w stojącą przed nim kobietę i głupkowato się uśmiechał. Był gotów oddać
wszystko, byle tylko ją dotknąć, pocałować, być z nią.
Białowłosa
patrząc mu w oczy już wiedziała co się stało. Mimo najszczerszych chęci, swoim
przyjściem zniszczyła miłość, która trwała przez 49 lat jej niebytności.
Sprawiła, że ten Anioł już nigdy nie spojrzał na jej przyjaciółkę tak jak
kiedyś. Po paru latach wspólnej ‘zabawy’ poprosił Lilith o to, by z nim była.
Tak naprawdę bez Naamy, która wciąż myślała, że jest jej… ale ona nie mogła
tego zrobić. Upadł… zaraz po tym jak w gniewie zabił całą wioskę niewinnych
ludzi.
-Samael? – Kobieta uniosła
jedną idealnie wypielęgnowaną brew w geście zdziwienia. – Skąd Ci się on nagle
tam wziął?
-Anioł Śmierci zawsze pojawia
się tam, gdzie jest śmierć.
-Nie! Nie osobiście! Wysyła
innych, którym każe obserwować agonię. Sam nigdy… - dodała ciszej, wzdychając.
-Może tym razem wolał sam… ze
względu na naszą przeszłość. – Oczy Lilith spojrzały głęboko w ciemność jaką
przedstawiały oczy jej przyjaciółki. Widziała w nich ból, ból jakiego nigdy nie
chciała jej zadać. A jednak to zrobiła…
-To
jest złe – szepnęła cicho, czując jak usta mężczyzny wędrują po jej szyi i
odkrytym ramieniu. Po chwili jego ręka wylądowała pod jej koszulką, przez co
westchnęła z rozkoszą.
-Wiem
– odszeptał wprost w jej odsłoniętą skórę. – Ale nikt się nie dowie… Jesteśmy
Aniołami, ale nie musimy żyć w celibacie.
-I nie
powinniśmy cudzołożyć – dodała, korzystając z tego, że na chwilę przestał, co
dało jej czas na ochłonięcie.
-Daj
spokój… chcesz tego. – Spojrzał jej głęboko w oczy, uśmiechając się najpiękniej
jak umiał.
-Oh,
za łatwo Ci ulegam – zamruczała z uśmieszkiem, po czym wpiła się namiętnie w
jego wargi.
-Nie
narzekam – odwzajemniał pocałunek, kładąc się na niej z nie małym zadowoleniem.
-Wiem, że nigdy mi do końca
nie wybaczysz tego, że to bardzo nadszarpnęło naszą przyjaźń. Ale musisz mi
uwierzyć, że nie przywołuję go specjalnie!
-Wiem Lilith. Poza tym nie
mogę Cię winić o to, że Samael wolał Ciebie – uśmiechnęła się lekko, wstając. –
Chodź lepiej. Czeka nas długi dzień.
-Jasne – również wstała, po
czym jednym łykiem dopiła kawę i wyszła za przyjaciółką.
*
-Panie Kaulitz, Pan nie może
mówić poważne? – Detektyw spojrzał na chłopaka uważnie, mając nadzieję, że ten
tylko żartował. Pracował w tej branży już 30 lat, a jednak nigdy nie spotkał
się z kimś, kto podałbym mu tak mało szczegółów, wymagając jednocześnie cudu.
Nie był cudotwórcą tylko detektywem do cholery!
-Czy wyglądam jakbym
żartował? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Był wyraźnie poirytowany postawą
mężczyzny. Miał nadzieję, że ten powie, że jednak coś się da zrobić, coś
wymyślą. Jednak musiał się pogodzić z tym, że sam będzie musiał znaleźć swojego
anioła.
-Nie, nie wygląda Pan. Ale…
to bardzo mało szczegółów. Podejrzewam, że po Los Angeles chodzi pełno takich
kobiet – westchnął, ponownie siadając na swoim miejscu za biurkiem. Przetarł
twarz dłonią i ponownie spojrzał na Wokalistę siedzącego przed nim. – Może mi
Pan nie wierzyć, ale naprawdę chciałbym móc Panu pomóc, ale to za mało. Zna Pan
jej imię, kolor włosów, wzrost, kolor oczu. Nikt nie znajdzie Panu tej kobiety,
mając o niej tak mało informacji.
-To czym Wy się tak w ogóle
zajmujecie?! Myślałem, że pomoże mi Pan znaleźć osobę, która nie wiem gdzie
jest! Może i w LA jest pełno takich osób, ale nie wszystkie mają na imię
Lilith… - wstał z fotela - i niech mi Pan wierzy, żadna z tych kobiet nie
miałaby jej urody – dodał zły. – Żegnam Pana w takim razie – dodał, po czym
wyszedł z biura. Dopiero, gdy opuścił budynek, w którym jeszcze przed chwilą
był, poczuł, że może oddychać. Nie rozglądając się zbytnio zaczął iść przed
siebie, postanawiając przejść się głównymi ulicami. Sam nie wiedział, czemu
tego chciał. Może jakaś cząstka w nim podpowiadała, że jakimś cudem spotka ją
idącą ulicą. Szukającą go, albo chociaż spacerującą samotnie we poszukiwaniu
celu w życiu. Westchnął głośno, czując jak to wszystko się tylko coraz bardziej
komplikuje. Jakby dość miał ,,rozrywki’’ w życiu. Jego rozmyślanie przerwał dźwięk
telefonu, przez co lekko się wzdrygnął. Wyjął komórkę i widząc imię widniejące
na ekranie, niechętnie wcisnął zieloną słuchawkę.
-Co znowu? – Nie miał zamiaru
być miły, nie po tym jak rano go potraktowano, jak ON go potraktował.
-Byłeś już tam? – Głos jego
brata był lekko zmartwiony, ale i zaciekawiony. Od początku był przeciwny temu
co planował Bill, jednak nie miał zamiaru ponownie sprowadzać go na ziemię.
-Teraz Cię to nagle obchodzi,
co? –prychnął. – Wiesz Tom, że nie musisz udawać. Odkąd Ci powiedziałem, co
planuje, Ty mi to odradzałeś. Ciągle powtarzałeś, że to się nie uda, więc daruj
sobie ten ton zaciekawionego reportera i daj mi spokój choć na chwilę –
wyrzucił z siebie, czując jak wszelkie siły ponownie go opuszczają.
-Obiecałem Ci, że się postaram
to jakoś… zaakceptować. Wiem, że Ci zależy by ją znaleźć. Nie udaję, naprawdę.
-Tak, tak – westchnął. –
Możesz powiedzieć ,,a nie mówiłem’’, bo nie będą jej szukać. Miałeś rację, za
mało szczegółów.
-I co teraz planujesz? – Z
całych sił starał się nie zaśmiać z owej wiadomości. Lubił postawić na swoim i
nic nie mógł na to poradzić. Taka już jego natura. Zamiast śmiechu jednak,
wybrał triumfujący uśmiech, który nie mógł go zdradzić i bardziej załamać jego
brata.
-Nie wiem Tom. Nie mam
pojęcia – westchnął i zanim zdążył coś dodać, usłyszał krzyki przechodniów.
Podniósł głowę i nagle ujrzał samochód pędzący w swoją stronę. Zamarł w
bezruchu, czując jak jego serce wali jak szalone, a całe życie przelatuje mu
przed oczami. Glosy dookoła słyszał jak za mgłą, nawet ten należący do jego
brata.
-Bill! Bill co się dzieje!
Bill!
Wokalista wiedział, że
powinien uciekać. W jego głowie cały czas krzyczał jakiś głos: ,,UCIEKAJ!’’.
A jednak nie potrafił. Widok pędzącego na niego samochodu całkowicie pozbawił
go możliwości wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nagle poczuł jak ktoś go popycha,
przez co wylądował na chodniku pod… kimś? Komórka, którą trzymał upadła i
roztrzaskała się na kawałki, jednak nie to teraz się dla niego liczyło. Teraz
najważniejsze było to, kto go uratował. Komu zawdzięcza swoje życie. Otworzył
powoli oczy i zobaczył niebo… błękitne, bezchmurne, piękne niebo. Pamiętał ten
widok, miał go przed swoimi oczami niemal codziennie. Tak samo jak całą twarz
właścicielki tego nieba.
-Nic Ci nie jest? – Cichy szept
przy jego twarzy sprawił, że lekko zadrżał. Czuł jej oddech na swoich ustach,
przez co chwilę zajęło mu dojście do siebie.
-Nie… dziękuję – odszeptał,
wpatrując się w jej oczy.
-Cieszę się – uśmiechnęła się
lekko, przez co jego serce stanęło w miejscu. Po chwili kobieta zeszła z niego
i wyciągnęła do niego dłoń, pomagając mu wstać.
-Zawdzięczam Ci życie –
uśmiechnął się do niej, stając na własnych nogach. Nie bardzo podobało mu się
to, że znów zachowują dystans. Zdecydowanie wolał jak na nim leżała, gdy mógł
czuć jej oddech tak blisko, jej ciało… takie idealne.
-Nie przeczę. – Jej śmiech
sprawił, że krew w jego żyłach niemal zaczęła płonąć. Tak jak ich właściciel.
,,Kaulitz, co ona z Tobą
wyprawia? Opanuj się!’’ – skarcił się w myślach.
-Nie wiem jak Ci się
odwdzięczę. – Wciąż ją obserwował. Jej ruchy, jej ciało, mimikę… wszystko. W
ubraniach jakie miała na sobie wyglądała bardzo… ludzko. Każdy mógłby ją
pomylić z człowiekiem. Każdy prócz niego. On wiedział, co skrywała pod bluzką,
wiedział, ze jej plecy są przecięte dwiema bliznami, z których kiedyś wystawały
piękne skrzydła.
-Może na początek kawa? –
zamruczała z rozbrajającym uśmiechem. Dzisiaj już nie była wywyższającym się
Aniołem. Dzisiaj była jednym z miliardów ludzi, kimś kto jest zwyczajny i ma prawo
zachowywać się tak jak mu się podoba, a nie jakby wypadało.
-Na początek – odwzajemnił
uśmiech, starając się zapanować nad rozszalałym sercem. Zanim jednak ruszyli
dalej, zebrał z ziemi swój telefon. Wiedział już, że Tom pewnie szaleje teraz w
domu, nie wiedząc co się z nim stało. Jednak chwilowo jego uwaga była skupiona
na pięknej białowłosej kobiecie idącej obok niego. Tak… zdecydowanie
stwierdzenie ,,początek’’ jest tu bardzo na miejscu.
*
Gdy widziała pędzący na niego
samochód widziała krew! Pełno krwi, obraz jak ze snu… tyle, że we śnie to ona
sprawiła, że krwawił. W rzeczywistości miał to być samochód, po którym na pewno
nie pozbieraliby go. Spojrzała na krwistoczerwone porsche pędzące na chłopaka i
bez zastanowienia rzuciła się na niego, spychając go z przejścia, na którym
był. Czerwony… krew…niebezpieczeństwo… ZŁO.
CDN.