wtorek, 26 listopada 2013

7. Ponowny upadek?

Głośne pukanie do drzwi rozległo się po jej pokoju w momencie, gdy kończyła swój delikatny makijaż. Uśmiechnęła się do swojego odbicie, po czym wstała i gładząc suknię podeszła do drzwi.
-Gotowa? – Naama spojrzała na nią płonącymi oczami, uśmiechając się swoim typowym uśmieszkiem. Kobieta wyglądała oszałamiająco w czerwonym gorsecie i długiej spódnicy o tym samym kolorze. Jej długie włosy teraz były nakręcone w burzę drobnych spirali, a oczy podkreślone czarnym eyeliner’em, który idealnie współgrał z krwistoczerwonymi ustami.
-A nie widać? – Mruknęła, wywracając oczami. Wcale nie chciała iść na ten bal. Wolała siedzieć w domu i się nudzić, niż jechać tam i udawać, że dobrze się bawi. Jej zgrabne ciało okrywała przylegająca czarna suknia z dwoma rozporkami po obu stronach. Owe rozporki ciągnęły się na całą długość jej nóg, eksponując je w taki sposób, że nie jeden śmiertelnik na pewno będzie miał nie mały problem z zachowaniem spokoju. Górę za to miała idealnie dopasowaną. Gorset sprawiał, że jej pokaźne piersi był seksownie wyeksponowane, a czarna koronka, która ciągnęła się przez ramiona aż do dłoni sprawiały, że jeszcze bardziej kusiły. Cieszyła się, że nie musiała ubierać się w suknię wyjętą z bajki Disney’a, bo tego by nie zniosła. Zdecydowanie wolała swoją wersję sukni balowej. Poprawiła delikatnie długie, białe włosy, które zebrała na jedną stronę i spięła spinką w kształcie czarnej róży, po czym sięgnęła po kopertówkę i wyszła z pokoju.
-Oj rozchmurz się! Może nie będzie tak źle – kobieta spojrzała na nią z uśmiechem. – Musisz się przyzwyczaić kochana. Teraz jesteś nadzianym człowiekiem, takie bale to niemal codzienność – zaśmiała się.
-To mnie pocieszyłaś – mimowolnie jej usta ułożyły się w delikatny uśmiech. – Ale w sumie… to wy jesteście nadziani, nie ja! – Jej błękitne oczy przeszył błysk zadowolenia.
-O nie, moja droga! Mieszkasz z nami, żyjesz z nami, więc jesteś nadziana tak samo jak my – odparła z satysfakcją.
-Cholera!
-Taka piękna kobieta, a takie brzydkie słowa. – Obok Lilith nagle pojawił się Sartael, ubrany w drogi garnitur, zapewne specjalnie uszyty na tę okazję. Jak zwykle uśmiechał się nonszalancko, lustrując ją wzrokiem. – Wyglądasz nieziemsko – zamruczał, wpatrzony w nią niczym w ósmy cud świata.
Blondynka poczuła, że na jej policzki wypływają rumieńce, co było dla niej mimo wszystko obcym uczuciem. Jednak musiała przyznać, że było to bardzo miłe i naprawdę pozytywne, czuć te motylki i lekkie zawstydzenie z powodu komplementów.

,,Jednak robię się coraz bardziej ludzka…’’

-Nie wierzę. Lilith się rumieni od komplementu – Naama nie mogła się powstrzymać od komentarza, co mężczyzna skwitował cichym śmiechem.
-Cicho siedź – mruknęła do niej, po czym przeniosła wzrok na chłopaka, który sprawił jej tyle przyjemności swoimi słowami. - Dziękuję Sartaelu – uśmiechnęła się do niego delikatnie.
-Nie ma za co, najpiękniejsza – ukłonił się lekko, wciąż się uśmiechając.
-Dobra! Koniec tej sceny niczym z Romea i Julii – czerwonowłosa klasnęła w dłonie, chcąc przywołać ich do porządku. – Idziemy na ten bal. Później będziecie robić… cokolwiek robicie.
-Tak, tak – wywróciła oczami, po czym we trójkę wyszli z budynku. Przed ich willą czekała już na nich limuzyna, przy której Armaros wdał się w żywą dyskusję z szoferem.
-Armarosie! – W głosie Naamy dało się wyczuć nie małe oburzenie. – Nie zagaduj nam tu kierowcy. Dojedziemy na ten bal, choćbym sama miała prowadzić ten samochód!
-NIE! – cała czwórka, łącznie z szoferem, krzyknęła zgodnie, robiąc lekko przerażone miny, co kobieta skwitowała cichym prychnięciem.
-Przyjaciele, też mi coś – mruknęła pod nosem, po czym wsiadła do środka.
-Zapraszam – Sartael ukłonił się z szelmowskim uśmiechem, puszczając Lilith przodem.
-Ah dziękuję – uśmiechnęła się i wsiadła, a gdy obaj panowie i szofer zasiedli na swoich miejscach, ruszyli na bal.

*

-Bill do cholery! Ile można się szykować na bal! Już nawet Ria siedziała tam krócej od ciebie! – Tom chodził po holu, ściskając w ręce klucze od domu, podczas, gdy jego ukochana stała i z rozbawieniem wymalowanym na twarzy czekała na młodszego z bliźniaków.
-Już idę, idę! – Wraz z tymi słowami na schodach pojawił się wyszykowany Bill, uśmiechając się szeroko.
-W końcu! Ileż można na ciebie czekać – wywrócił oczami, kierując się do wyjścia.
-Oj już nie przesadzaj! Wiesz, że lubię dobrze wyglądać. Poza tym jestem frontmanem i zawsze na mnie skupiają się te wszystkie aparaty.
-Tak, tak. Jak zawsze milion wymówek. Jesteś gorszy niż baba.
-Przesadzasz – prychnął, wychodząc z domu.
Niedługo później siedzieli już w samochodzie, kierując się na miejsce, w którym odbywało się całe wydarzenie. Bill wiercił się ze zniecierpliwieniem, chcąc być już na miejscu, widzieć JĄ. Wiedział, że na pewno tam będzie, czuł to. Chciał znów spojrzeć w jej cudowne oczy, widzieć ten uśmiech, który przyprawiał go o przyjemny dreszcz.

,,Kaulitz, zdecydowanie musisz się opanować. Odbija ci!’’

-Co się tak uśmiechasz jak głupi do sera? – Tom spojrzał na brata, unosząc jedną brew wyżej w geście zdziwienia.
-Nieważne. Tak sobie rozmyślam.
-Niech zgadnę, znów o Lilith? – Gitarzysta uśmiechnął się cwano, widząc minę brata, gdy tylko wymówił jej imię.
-Owszem.
-Ostatnio często twoje myśli krążą wokół niej – zauważyła Ria, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
-To jest silniejsze ode mnie – wyznał odwzajemniając uśmiech.

*

-Sartael, czy ty masz zamiar dzisiaj nie odstępować naszej Lilith nawet na krok? – Naama uśmiechnęła się cwano, widząc jak mężczyzna czeka ze zniecierpliwieniem na powrót kobiety. Białowłosa poszła do toalety jakąś sekundę wcześniej, a on już chciał ją mieć z powrotem przy sobie.
-Nie wiem o czym ty mówisz – mruknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Dobrze wiesz, o czym. Nie poznaję cię normalnie – zaśmiała się. – Odkąd ona wróciła z dnia na dzień robisz się bardziej ludzki – stwierdziła nagle.
-To źle? W końcu żyjemy wśród ludzi, a z tego co pamiętam Lilith była zafascynowana ludźmi.
-Ale tylko wtedy, gdy była aniołem. Niewiadomo jak to jest teraz, gdy jest zmuszona być jednym z nich – stwierdziła po chwili zastanowienia.
-Myślę, że to nie ma na nią większego wpływu. Lilith sama staje się coraz bardziej ludzka. To nieuniknione.
-Jasne – wywróciła oczami, po czym poszła w tłum.

*

Gdy tylko wyszła z łazienki, zobaczyła Naamę, która rozmawiała z Sartaelem. Musiała przyznać, że podobało jej się to jak mężczyzna ją traktuje i jak się do niej odzywa. Czuła się wtedy jak prawdziwa kobieta z dawnych lat. Z szerokim uśmiechem ruszyła do przyjaciół, jednak nagle usłyszała coś, co sprawiło, że nie podeszła do nich bliżej.
-Lilith sama staje się coraz bardziej ludzka. To nieuniknione.
W tym momencie poczuła coś dziwnego, co budziło się głęboko w niej. Nie chciała być ludzka! Była aniołem! Upadła, czy też nie, wciąż miała moce, wciąż była nieziemską istotą, która jest wyżej od głupich i naiwnych śmiertelników!
-Niedoczekanie. Nie będę taka jak inni – mruknęła do siebie i zanim ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, wyszła z wielkiej sali, w której organizowany był bal. Pech chciał, że nie do końca wyszła niezauważona. Nieświadoma, że ktoś cały czas ją obserwuje opuściła lokal, jednak po chwili poczuła czyjąś dłoń, łapiącą jej rękę.
-Lilith. – Ten głos rozpoznałaby wszędzie. To przez niego obudziło się w niej człowieczeństwo. Jego ludzkość, jego naiwność i śmiertelność była dla niej niczym zakaźna choroba, a ona nie chciała się zarazić.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać Bill. – Chłód w jej głosie i czerń oczu sprawiła, że przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Pierwszy raz od dawna poczuł strach przed nią. Teraz czuł się jak pierwszego dnia, gdy się spotkali, zaraz po jej upadku. Ponownie miała na twarzy maskę oschłości i wyższości. Tylko, co się takiego stało, że jej zachowanie zmieniło się tak diametralnie.
-Coś się stało? – Spojrzał w jej oczy, w których nagle rozszalała się burza.
-Nie muszę się przed Tobą spowiadać. Wracaj na bal i zostaw mnie w spokoju. – Oschłość jaka od niej biła raniła go z każdym wypowiadanym słowem. Zupełnie tego nie rozumiał, a może nie chciał zrozumieć. Tym razem postanowił, że da za wygraną. Wiedział, że nie wygra.
-Jak chcesz – westchnął, puszczając ją. Po chwili odwrócił się i ruszył do środa, a białowłosa odetchnęła głęboko.
-Nie dobrze. Jak to możliwe, że takie zachowanie może aż tak zmęczyć – westchnęła, idąc przed siebie. Nie chciała być ludzka. Ludzie może i ją fascynowali, ale wolała oglądać ich z daleka, a nie stać się jedną z nich.
-Oh, oh, oh… Bo się popłaczę. – Za jej plecami rozległ się nagle niski i seksowny głos. Lilith poczuła jak całe jej ciało się napina reagując na ten ton, który nie raz doprowadzał ją na skraj rozkoszy. Przygryzła wargę, po czym odwróciła się i spojrzała na właściciela tego cudownego głosu.
-Witaj Samaelu – uśmiechnęła się lekko, patrząc w jego czarne oczy.
-Słyszałem o Twoim upadku. Jednak wkradnięcie się do twojego snu nie dawało mi takiej gwarancji jak zobaczenie ciebie osobiście – na jego twarzy pojawił się czarujący uśmiech, jak zawsze, gdy z nią rozmawiał. Pamiętała ten uśmiech, anielice się o niego zabijały. Ona jednak udawała obojętność, podczas, gdy sama miała ochotę piszczeć jak tylko ten uśmiech został skierowany do niej.
-Widzę, że mój upadek jest bardzo popularnym tematem mimo, że minęło tyle czasu – wywróciła oczami, opierając dłonie na biodrach.
-Bo to bardzo gorący temat. – Ostatnie dwa słowa wypowiedział lustrując ją wzrokiem, który palił.
-Zapewne. Co cię tutaj sprowadza, Samaelu?
-To chyba oczywiste… - podszedł do niej i pochylił się tak by jego usta znalazły się na wysokości jej ucha. – Ty – szepnął z uśmieszkiem.
Niemal jęknęła, słysząc to krótkie słowo, jednak przepełnione wszystkim tym czego potrzebowała przez ten długi okres czasu. Ograniczyła się jednak do przygryzania wargi i cichego westchnięcia.
-Ja? Trochę długo ci zajęło dostanie się tutaj – uśmiechnęła się pod nosem, zerkając w jego oczy, teraz będące tak blisko niej.
-Wolałem się upewnić, czy to prawda. Wiesz, popytałem źródeł i tak dalej – zamruczał z uśmieszkiem.
-A skąd przypuszczenie, że tak po prostu ci się oddam?
-Bo wiem, co do mnie czujesz – wymruczał, po czym nie czekając na jakikolwiek odzew z jej strony, wpił się namiętnie w jej wargi. Tym razem nie potrafiła powstrzymać jęku zadowolenia jaki wydostał się z jej ust. Samael całował tak jak zapamiętała, namiętnie i z lekką dzikością. Gdy się od niej oderwał, musiała chwilę odczekać by dojść do siebie po tym przeżyciu.
-Jesteś niemożliwy – uśmiechnęła się cwano, tonąc w jego oczach.

*

Widział to… całą scenę. Teraz żałował, że jednak jej nie posłuchał, że chciał jeszcze raz spróbować. Stał chwilę w drzwiach od sali balowej i wpatrywał się w całującą się parę, czując jak cała jego nadzieja ulatuje w momencie, gdy ich usta się zetknęły. Z początku jeszcze myślał, że może nic straconego, a Lilith odepchnie tego mężczyznę od siebie, jednak ona odwzajemniła owy pocałunek. W dodatku widział, że była bardzo zadowolona z takiego obiegu spraw. Westchnął głośno, po czym wszedł na salę w momencie, gdy się od siebie oderwali. To było dla niego za dużo.

,,Debil z ciebie! Lewo ją znasz, nie masz prawa być zazdrosny! A tym bardziej ‘cierpieć’ z powodu utraconej… miłości? Nie! To nie była miłość! Przecież ja jej nie znam. Nie mogłem się zakochać w osobie, której nie znam. Teraz wszystko będzie jak dawniej, jakbym jej nie znał.’’ – Z takim postanowieniem blondyn podszedł do barku i zamówił drinka, szukając wzrokiem brata z jego połówką.

*

-Naprawdę jej nigdzie nie widziałeś? – Czerwonowłosa chodziła nerwowo po małym korytarzyku przed toaletami. – Przecież nie rozpłynęła się nagle!
-Może Ojczulek ją zabrał z powrotem? – Zakpił Sartael, ukrywając tym samym swoje nerwy. Wystarczyła im owa anielica, która właśnie wychodziła z siebie.
-Nawet tak nie mów! – Niemal krzyknęła. Nie mogła znów stracić swojej przyjaciółki. Zwłaszcza teraz, gdy po tylu latach miała ją w końcu przy sobie.
-To jest niemożliwe. Wszyscy to wiemy – Armaros prychnął pogardliwie, opierając się o ścianę.
-To fakt. On jak już zrzuci to nie zabierze z powrotem – westchnął mężczyzna, przeczesując dłonią swoje długie włosy.
-Ktoś jednak musiał ją widzieć! Lilith nie zniknęłaby nagle – kobieta była na skraju załamania nerwowego.
-Szukacie Lilith? – Wysoki, ciemnoskóry chłopak pojawił się nagle obok nich. – Wyszła z sali.
-C… co?! – cała trójka spojrzała na niego jak na debila, po czym nie czekając na więcej informacji ruszyli do wyjścia.
-Zabije ją! Jak Ojca kocham, zabije – wyszła z sali i niemal od razu stanęła jak wryta. Co jak co, ale tego to na pewno się nie spodziewała.

środa, 6 listopada 2013

6. Człowieczeństwo



Pierwszy raz od długiego czasu uśmiechała się tym uśmiechem. Gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że upadnie i będzie człowiekiem wyśmiałaby go, lecz teraz… siedziała przy toaletce i rozczesywała niemal białe włosy i uśmiechała się do swojego odbicia. Wyglądała o wiele młodziej, a jej oczy przypominały morze w ciepłych krajach, lazurowe i czyściutkie nie zakłócone żadnym sztormem, czy też brudem.
-Dawno nie widziałem u Ciebie tak pięknego koloru. – Lilith spojrzała na mężczyznę, który z szelmowskim uśmiechem opierał się o framugę i ją obserwował. Uśmiechnęła się lekko, wywracając oczami, po czym z powrotem przeniosła wzrok na swoje odbicie.
-Od kiedy zwracasz uwagę na kolor moich oczu, Sartaelu? – przejechała szczotką po całej długości swoich aksamitnych włosów.
-Lilith – powiedział miękko, obserwując ją.
,,Coś podobnego. To on jednak ma uczucia.’’ – przemknęło jej przez głowę zanim spojrzała w jego oczy.
-To ma coś wspólnego z tym… człowiekiem? – podszedł bliżej niej.
-Może – uśmiechnęła się. – Chciałeś czegoś?
-Porozmawiać? – zawahał się. Po chwili jednak opamiętał się i znów uśmiechnął się swoim czarującym uśmiechem, biorąc jednocześnie szczotkę z jej delikatnej dłoni.
-Od kiedy Ty chcesz ze mną rozmawiać? – jedna jej brew powędrowała do góry ukazując jej zdziwienie.
-No wiesz co? – zaśmiał się, po czym odwrócił ją przodem do lustra i zaczął rozczesywać jej włosy. Zawsze miał do niej słabość. Odkąd pamiętał, Lilith wywoływała w nim nieznane mu wcześniej uczucia. Gdy zobaczył ją wtedy nieprzytomną, we krwi… na ziemi, myślał że serce wyskoczy mu z piersi, a to wszystko to jakiś jego sen, halucynacja. Jednak mając ją na rękach i niosąc do Azylu, wiedział, że to nie sen, a białowłosa naprawdę upadła.
-Sartael, wszyscy wiedzą, że nie jesteś rozmownym Aniołem. – zachichotała, pozwalając mu na czesanie jej. – Przyznaj się, po co przyszedłeś – patrzyła na jego odbicie w lustrze.
-Z tym człowiekiem to Ty tak na poważnie? – wypalił nagle, uparcie wpatrując się w jej włosy.
-Nie wiem – wzruszyła ramionami, po czym uśmiechnęła się lekko na wspomnienie ich wczorajszej kawy.

Siedzieli w kawiarni od dobrej godziny, rozmawiając, śmiejąc się i dyskutując. Chłopak z każdą chwilą był coraz bardziej zdziwiony zmiany jaka zaszła w tej boskiej istocie. Tak ją często nazywał w myślach, nie anioł, bo skoro upadła to nim nie była, ale spokojnie mógł ją nazwać boską istotą.
-Coś się zmieniło – powiedział nagle, uśmiechając się lekko. Przez godzinę wpatrywał się w nią, chłonąc jej widok i podziwiając jej piękno. Bo była piękna, jej jasne niemal białe włosy dzisiaj zaplecione były w bardzo długi warkocz, przez co dziewczynka siedząca w pomieszczeniu nazwała ją już na wejściu ,,Roszpunką’’, wywołując ciche chichoty wśród ludzi. Sama zainteresowana uśmiechnęła się do małej istotki przyznając, że też lubi tą postać z Disney’owskiej produkcji, na co dziewczynka spojrzała na nią wielkimi oczami i pisnęła radośnie. Lilith zaśmiała się dźwięcznie z takiego wybuchu radości u tak małej osóbki, po czym pogłaskała ją po główce i zajęła z Billem stolik przy oknie. Tym razem jej zgrabne ciało nie było schowane za zakrwawioną suknią, przez co spokojnie mógł zauważyć, że w opiętych jeansach jej nogi są niesamowicie zgrabne, a koszula eksponuje jej niemały biust.
-Dlaczego tak sądzisz? – poprawiła niesforną grzywkę, by odkryć błękitne oczy. Odkąd uratowała go przed pędzącym samochodem, czuła się inaczej. Jakby jej upadek i prorocze sny miały jakiś cel, tak jakby spotkanie tego chłopaka było w stu procentach zaplanowane, a jej drogi Ojczulek od początku wiedział jak sprawy się potoczą.
-Jesteś radosna, śmiejesz się – zauważył, opierając się wygodnie o oparcie krzesła i nie spuszczając z niej wzroku. Podczas ich pierwszego spotkania był w szoku, nie mówił za dużo i bał się nawet na nią spojrzeć. Teraz, gdy widział ją po tak długim czasie, a do tego w tak ludzkiej postaci, nie bał się utrzymać z nią kontakt. Poza tym, Lilith najwidoczniej zaczęła się przystosowywać do tego świata i nie krzywiła się ze złości na jego spojrzenia i uśmiechy, a nawet na to co powiedział. Była równa z nim, przynajmniej tak pozwalała mu myśleć.
-To źle? – uniosła jedną brew wyżej, uśmiechając się figlarnie. Bill poczuł jak w jego brzuchu zaczyna szaleć stado motyli, a całe ciało przeszedł dreszcz.
-Nie. Oczywiście, że nie. Tylko… zastanawiam się, co wpłynęło na Twoją zmianę. Ostatnim czasem jak się widzieliśmy…
-Nie byłam sobą – przerwała mu. – Dużo się wtedy działo i musiałam dojść do siebie. Poza tym, nie spodziewałam się, że ktoś mnie zobaczy. Ale było, minęło – wzruszyła ramionami. – Teraz staram się wpasować w otoczenie.
-Co się z Tobą działo tamtego dnia? - To pytanie dręczyło go odkąd się z nią rozstał tamtej nocy. Długo kłócił się z bratem o to, że nie powinni jej tak zostawiać samej sobie.
-Naprawdę chcesz wiedzieć? – musiała przyznać, że zdziwiło ją to pytanie. Nie sądziła, że chłopak mógł się interesować tym, co się z nią stało po ich pożegnaniu. Najgorsze było to, że sama do końca nie wiedziała, co takiego się działo.
-Inaczej bym nie pytał – uśmiechnął się. – Zastanawiałem się po prostu, czy poradziłaś sobie. Sądzę, że przez ten szok pozwoliłem Ci odejść. Teraz wiem, że zostawienie Cię tam samej i to w dodatku rannej, nie było najlepszym pomysłem.
-Bardzo dobrze postąpiłeś – zamieszała łyżeczką w resztce kawy jaka jej została. – Nie chciałam narażać Ciebie i Twojego brata na niebezpieczeństwo.
-Jakie niebezpieczeństwo? Przecież Ty ledwo stałaś na nogach!
-To nie takie proste… - westchnęła. Było jej ciężko, jako że wiedziała, że nie może powiedzieć mu za wiele. A jednocześnie tak bardzo chciała mu wszystko wyznać, podzielić się swoimi tajemnicami. – Nie powinieneś mnie widzieć, rozmawiać ze mną… w ogóle przebywać koło mnie tamtego dnia. Upadający Anioł jest niebezpieczny dla ludzi – spuściła wzrok.
-Ale jednak nic mi się nie stało – zauważył, wpatrując się w nią hipnotyzującymi oczami, przez co czuła się dziwnie skrępowana. Był jedynym człowiekiem, który potrafił wzbudzać w niej takie emocje, co ją intrygowało, ale jednocześnie przerażało. Nie rozumiała jeszcze wielu rzeczy, lecz miała nadzieję, że w końcu zrozumie wszystko i będzie mogła spokojnie mieszkać wśród ludzi.
-Nie umiem Ci tego wytłumaczyć – uśmiechnęła się delikatnie. – Wracając do Twojego wcześniejszego pytania, znaleźli mnie... – zastanowiła się chwilę - … moi znajomi. Opatrzyli rany, dali dach nad głową. Więc jak widać już jest wszystko dobrze, nie krwawię, normalnie chodzę.
-To dobrze. Miałaś szczęście – uśmiechnął się z wyraźną ulgą. – Dalej nie wiem jak to się stało, że się tak nagle pojawiłaś i mnie uratowałaś.
-Przypadek? – spojrzała mu w oczy. Mimowolnie przed jej oczami znów stanął obraz jej wizji, gdy chłopak leżał pod jej nogami cały we własnej krwi, martwy. Całą sobą starała się powstrzymać ciało od zdradzenia mu czegokolwiek, co właśnie zobaczyła. – Tak po prostu miało być. Spacerowałam, zobaczyłam Ciebie, a później widziałam pędzący na Ciebie samochód. Zareagowałam instynktownie – wzruszyła ramionami jakby naprawdę nic wielkiego się nie stało, a przecież uratowała życie samemu Wokaliście sławnego zespołu.
-Masz dobry instynkt – zaśmiał się cicho.
-Na to wygląda – dołączyła do niego.
Po kolejnej godzinie, podczas której wypili po jeszcze jednej kawie, w końcu musieli się rozstać.

-Lilith, powiedz coś w końcu! – oburzył się, widząc jej rozmarzony wzrok. Od 5 minut próbował się z nią dogadać, co niezmiernie go irytowało.
-Wybacz. Mówiłeś coś? – spojrzała na niego z przepraszającym wyrazem twarzy.
-Czy planujesz się z nim znów spotkać? – odłożył szczotkę, przybierając poważny wyraz twarzy.
-O co Ci chodzi? – westchnęła, wstając. Miała dość jego podchodów i mimo całej swojej sympatii do niego, zaczynał ją irytować.
-Lilith! Dobrze, że Cię zastałam w dooooo… - Naama wparowała nagle do jej pokoju, po czym widząc Sartaela zacięła się, wpatrując się w nich z szokiem wymalowanym na jej twarzy.
-Co chciałaś? – uśmiechnęła się do przyjaciółki, jednak widząc, że ta nie ma zamiaru na razie jej odpowiedzieć, roześmiała się głośno. – Chyba biedna nie spodziewała się Ciebie tutaj – puściła oczko do mężczyzny, uśmiechając się pod nosem.
-Na to wygląda – zaśmiał się. – Porozmawiamy później – dodał, po czym uśmiechnął się do niej swoim najpiękniejszym uśmiechem, a następnie wyszedł.
-Boże, co to było? – jęknęła czerwono-włosa, odzyskując nagle mowę. – On Cię podrywa! – pisnęła. W tym momencie dla Lilith było jasne, jej przyjaciółka stała się stuprocentowym człowiekiem. Zaśmiała się do siebie na tę myśl i wzruszyła lekko ramionami, kierując się do garderoby. – Lilith!
-No co? – zaśmiała się. Całe to podekscytowanie ze strony Naamy bardzo ją śmieszyło, była w tym tak bardzo podobna do ludzi. – Nie poznaję go. Zrobił się taki…
-…ludzki? – uśmiechnęła się lekko, opanowując nagle swoje emocje i znów przypominając dawnego anioła. – Każdy z nas tak ma i będzie miał. Jesteśmy ludźmi, żyjemy wśród ludzi, więc to nieuniknione. A Sartael, cóż… dopiero z Twoim pojawieniem się zaczął tak naprawdę upodabniać się do ludzi – usiadła na fotelu w kącie, patrząc za przyjaciółką, która krzątała się po garderobie.
-Serio? – kobieta wychyliła się z pomieszczenia, patrząc na nią ze zdziwieniem.
-Serio. Gdybyś go widziała, gdy wniósł Cię tutaj. Jak nie on! Myślałam, że zaraz sam nam tu padnie – odparła z uśmieszkiem.
-Myślisz, że on coś do mnie czuje?
-Tak sądzę. Widać to po nim. Poza tym… wczoraj jak wróciłaś i palnęłaś, że widziałaś się z Billem i było super to myślałam, że zaraz Sartael wyjdzie i gołymi rękami ukatrupi Twojego sławnego pana – roześmiała się wstając.
-Wow. To nieźle. Nie zwróciłam uwagi – zaśmiała się, po czym znów zniknęła w głębi pomieszczenia, a po chwili wyszła ubrana w zwiewną, fiołkową sukienkę. – A co chciałaś, że tak wparowałaś?
-A! Właśnie! Mamy zaproszenie na imprezę charytatywną – ruszyła do drzwi.
-Co? Jak to?
-Normalnie. Wiesz, mieszkamy tu już trochę, jesteśmy bogaci, więc nas zapraszają na takie różne dziwne imprezki – zaśmiała się. – Pomysł Amy.
-No tak, a kogóż by innego – uśmiechnęła się. – Lubi opiekować się i służyć, to całkiem pasuje do tego aniołka – zachichotała.
-A więc właśnie. Także jutro mamy misję: ZAKUPY!
-Jasne. A kiedy ta gala?
-Za dwa dni. Więc mamy jutro cały dzień na wynalezienie pasujących dla nas sukni. Może Sartael Ci będzie towarzyszył? – poruszała brwiami z cwanym uśmieszkiem, po czym uciekła ze śmiechem przed lecącą w jej stronę poduszką.
-Tak, Sartael. Też mi coś – pokręciła głową z uśmiechem, po czym sama skierowała się do wyjścia z pokoju.

*

-Ona jest cudowna. Taka śliczna, kochana, miła. – Wokalista chodził po ich studyjnym salonie, wzdychając co chwilę do swoich wspomnień i nie zwracając uwagi na to, że jego brat w ogóle nie podziela jego entuzjazmu.
-Podczas, gdy Ty się świetnie bawiłeś, ja umierałem ze strachu! I wszyscy już wiemy jaka ona jest boska, więc możesz przestać – mruknął, wpatrując się w niego.
-Przeprosiłem Cię za to – westchnął. – Naprawdę nie miałem jak Ci powiedzieć, że wszystko ok. – uśmiechnął się przepraszająco, siadając obok bliźniaka. – To się działo tak szybko, telefon mi się rozbił, a potem zobaczyłem ją i…
-… i zapomniałeś, że Twój brat bliźniak słyszał całe to zdarzenie, dopóki nie usłyszał huku i zerwało połączenie – wzdrygnął się na samą myśl o tym, co wczoraj przeżywał. Mimo to, widząc Billa całego i zdrowego poczuł wielką ulgę.
-Wiem, że napędziłem Ci stracha. Ale patrz, jestem cały. Nic mi nie jest właśnie dzięki NIEJ – zaznaczył z błogim i rozmarzonym uśmieszkiem, na co Tom mimowolnie się zaśmiał.
-Tak, tak. I pomyśleć, że wystarczył taki przypadek abyś mógł ją znów zobaczyć. Szkoda tylko, że zapomniałeś o jej numerze – uśmiechnął się pod nosem.
-O cholera! – Bill zerwał się z krzesła i spojrzał na brata z przerażeniem. – Zapomniałem! – jęknął ponownie opadając na kanapę z załamaną miną.
-Więc właśnie... Nie łam się, jak nie ta to inna – poklepał go po plecach i wstał, by po chwili zniknąć z pomieszczenia.
-Jasne – mruknął. – Tylko ja nie chcę innej. Chcę ją – westchnął przeczesując dłonią włosy. Ponownie zaczął zastanawiać się, jak wyjść z tej beznadziejnej sytuacji, gdy nagle jego wzrok padł na leżące na stole zaproszenie. Wziął je do ręki i przez chwilę odleciał myślami do imprezy organizowanej z okazji chorych dzieci.
,,Czy to nie na takich imprezach najbardziej potrzebne są anioły?’’ – pomyślał i niemal od razu zaśmiał się ze swoich myśli. Napił się wody i po chwili dołączył do reszty zespołu, pozostawiając zaproszenie na poprzednim miejscu.

**********************************************

CDN.