wtorek, 26 listopada 2013

7. Ponowny upadek?

Głośne pukanie do drzwi rozległo się po jej pokoju w momencie, gdy kończyła swój delikatny makijaż. Uśmiechnęła się do swojego odbicie, po czym wstała i gładząc suknię podeszła do drzwi.
-Gotowa? – Naama spojrzała na nią płonącymi oczami, uśmiechając się swoim typowym uśmieszkiem. Kobieta wyglądała oszałamiająco w czerwonym gorsecie i długiej spódnicy o tym samym kolorze. Jej długie włosy teraz były nakręcone w burzę drobnych spirali, a oczy podkreślone czarnym eyeliner’em, który idealnie współgrał z krwistoczerwonymi ustami.
-A nie widać? – Mruknęła, wywracając oczami. Wcale nie chciała iść na ten bal. Wolała siedzieć w domu i się nudzić, niż jechać tam i udawać, że dobrze się bawi. Jej zgrabne ciało okrywała przylegająca czarna suknia z dwoma rozporkami po obu stronach. Owe rozporki ciągnęły się na całą długość jej nóg, eksponując je w taki sposób, że nie jeden śmiertelnik na pewno będzie miał nie mały problem z zachowaniem spokoju. Górę za to miała idealnie dopasowaną. Gorset sprawiał, że jej pokaźne piersi był seksownie wyeksponowane, a czarna koronka, która ciągnęła się przez ramiona aż do dłoni sprawiały, że jeszcze bardziej kusiły. Cieszyła się, że nie musiała ubierać się w suknię wyjętą z bajki Disney’a, bo tego by nie zniosła. Zdecydowanie wolała swoją wersję sukni balowej. Poprawiła delikatnie długie, białe włosy, które zebrała na jedną stronę i spięła spinką w kształcie czarnej róży, po czym sięgnęła po kopertówkę i wyszła z pokoju.
-Oj rozchmurz się! Może nie będzie tak źle – kobieta spojrzała na nią z uśmiechem. – Musisz się przyzwyczaić kochana. Teraz jesteś nadzianym człowiekiem, takie bale to niemal codzienność – zaśmiała się.
-To mnie pocieszyłaś – mimowolnie jej usta ułożyły się w delikatny uśmiech. – Ale w sumie… to wy jesteście nadziani, nie ja! – Jej błękitne oczy przeszył błysk zadowolenia.
-O nie, moja droga! Mieszkasz z nami, żyjesz z nami, więc jesteś nadziana tak samo jak my – odparła z satysfakcją.
-Cholera!
-Taka piękna kobieta, a takie brzydkie słowa. – Obok Lilith nagle pojawił się Sartael, ubrany w drogi garnitur, zapewne specjalnie uszyty na tę okazję. Jak zwykle uśmiechał się nonszalancko, lustrując ją wzrokiem. – Wyglądasz nieziemsko – zamruczał, wpatrzony w nią niczym w ósmy cud świata.
Blondynka poczuła, że na jej policzki wypływają rumieńce, co było dla niej mimo wszystko obcym uczuciem. Jednak musiała przyznać, że było to bardzo miłe i naprawdę pozytywne, czuć te motylki i lekkie zawstydzenie z powodu komplementów.

,,Jednak robię się coraz bardziej ludzka…’’

-Nie wierzę. Lilith się rumieni od komplementu – Naama nie mogła się powstrzymać od komentarza, co mężczyzna skwitował cichym śmiechem.
-Cicho siedź – mruknęła do niej, po czym przeniosła wzrok na chłopaka, który sprawił jej tyle przyjemności swoimi słowami. - Dziękuję Sartaelu – uśmiechnęła się do niego delikatnie.
-Nie ma za co, najpiękniejsza – ukłonił się lekko, wciąż się uśmiechając.
-Dobra! Koniec tej sceny niczym z Romea i Julii – czerwonowłosa klasnęła w dłonie, chcąc przywołać ich do porządku. – Idziemy na ten bal. Później będziecie robić… cokolwiek robicie.
-Tak, tak – wywróciła oczami, po czym we trójkę wyszli z budynku. Przed ich willą czekała już na nich limuzyna, przy której Armaros wdał się w żywą dyskusję z szoferem.
-Armarosie! – W głosie Naamy dało się wyczuć nie małe oburzenie. – Nie zagaduj nam tu kierowcy. Dojedziemy na ten bal, choćbym sama miała prowadzić ten samochód!
-NIE! – cała czwórka, łącznie z szoferem, krzyknęła zgodnie, robiąc lekko przerażone miny, co kobieta skwitowała cichym prychnięciem.
-Przyjaciele, też mi coś – mruknęła pod nosem, po czym wsiadła do środka.
-Zapraszam – Sartael ukłonił się z szelmowskim uśmiechem, puszczając Lilith przodem.
-Ah dziękuję – uśmiechnęła się i wsiadła, a gdy obaj panowie i szofer zasiedli na swoich miejscach, ruszyli na bal.

*

-Bill do cholery! Ile można się szykować na bal! Już nawet Ria siedziała tam krócej od ciebie! – Tom chodził po holu, ściskając w ręce klucze od domu, podczas, gdy jego ukochana stała i z rozbawieniem wymalowanym na twarzy czekała na młodszego z bliźniaków.
-Już idę, idę! – Wraz z tymi słowami na schodach pojawił się wyszykowany Bill, uśmiechając się szeroko.
-W końcu! Ileż można na ciebie czekać – wywrócił oczami, kierując się do wyjścia.
-Oj już nie przesadzaj! Wiesz, że lubię dobrze wyglądać. Poza tym jestem frontmanem i zawsze na mnie skupiają się te wszystkie aparaty.
-Tak, tak. Jak zawsze milion wymówek. Jesteś gorszy niż baba.
-Przesadzasz – prychnął, wychodząc z domu.
Niedługo później siedzieli już w samochodzie, kierując się na miejsce, w którym odbywało się całe wydarzenie. Bill wiercił się ze zniecierpliwieniem, chcąc być już na miejscu, widzieć JĄ. Wiedział, że na pewno tam będzie, czuł to. Chciał znów spojrzeć w jej cudowne oczy, widzieć ten uśmiech, który przyprawiał go o przyjemny dreszcz.

,,Kaulitz, zdecydowanie musisz się opanować. Odbija ci!’’

-Co się tak uśmiechasz jak głupi do sera? – Tom spojrzał na brata, unosząc jedną brew wyżej w geście zdziwienia.
-Nieważne. Tak sobie rozmyślam.
-Niech zgadnę, znów o Lilith? – Gitarzysta uśmiechnął się cwano, widząc minę brata, gdy tylko wymówił jej imię.
-Owszem.
-Ostatnio często twoje myśli krążą wokół niej – zauważyła Ria, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.
-To jest silniejsze ode mnie – wyznał odwzajemniając uśmiech.

*

-Sartael, czy ty masz zamiar dzisiaj nie odstępować naszej Lilith nawet na krok? – Naama uśmiechnęła się cwano, widząc jak mężczyzna czeka ze zniecierpliwieniem na powrót kobiety. Białowłosa poszła do toalety jakąś sekundę wcześniej, a on już chciał ją mieć z powrotem przy sobie.
-Nie wiem o czym ty mówisz – mruknął, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Dobrze wiesz, o czym. Nie poznaję cię normalnie – zaśmiała się. – Odkąd ona wróciła z dnia na dzień robisz się bardziej ludzki – stwierdziła nagle.
-To źle? W końcu żyjemy wśród ludzi, a z tego co pamiętam Lilith była zafascynowana ludźmi.
-Ale tylko wtedy, gdy była aniołem. Niewiadomo jak to jest teraz, gdy jest zmuszona być jednym z nich – stwierdziła po chwili zastanowienia.
-Myślę, że to nie ma na nią większego wpływu. Lilith sama staje się coraz bardziej ludzka. To nieuniknione.
-Jasne – wywróciła oczami, po czym poszła w tłum.

*

Gdy tylko wyszła z łazienki, zobaczyła Naamę, która rozmawiała z Sartaelem. Musiała przyznać, że podobało jej się to jak mężczyzna ją traktuje i jak się do niej odzywa. Czuła się wtedy jak prawdziwa kobieta z dawnych lat. Z szerokim uśmiechem ruszyła do przyjaciół, jednak nagle usłyszała coś, co sprawiło, że nie podeszła do nich bliżej.
-Lilith sama staje się coraz bardziej ludzka. To nieuniknione.
W tym momencie poczuła coś dziwnego, co budziło się głęboko w niej. Nie chciała być ludzka! Była aniołem! Upadła, czy też nie, wciąż miała moce, wciąż była nieziemską istotą, która jest wyżej od głupich i naiwnych śmiertelników!
-Niedoczekanie. Nie będę taka jak inni – mruknęła do siebie i zanim ktokolwiek zwrócił na nią uwagę, wyszła z wielkiej sali, w której organizowany był bal. Pech chciał, że nie do końca wyszła niezauważona. Nieświadoma, że ktoś cały czas ją obserwuje opuściła lokal, jednak po chwili poczuła czyjąś dłoń, łapiącą jej rękę.
-Lilith. – Ten głos rozpoznałaby wszędzie. To przez niego obudziło się w niej człowieczeństwo. Jego ludzkość, jego naiwność i śmiertelność była dla niej niczym zakaźna choroba, a ona nie chciała się zarazić.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać Bill. – Chłód w jej głosie i czerń oczu sprawiła, że przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Pierwszy raz od dawna poczuł strach przed nią. Teraz czuł się jak pierwszego dnia, gdy się spotkali, zaraz po jej upadku. Ponownie miała na twarzy maskę oschłości i wyższości. Tylko, co się takiego stało, że jej zachowanie zmieniło się tak diametralnie.
-Coś się stało? – Spojrzał w jej oczy, w których nagle rozszalała się burza.
-Nie muszę się przed Tobą spowiadać. Wracaj na bal i zostaw mnie w spokoju. – Oschłość jaka od niej biła raniła go z każdym wypowiadanym słowem. Zupełnie tego nie rozumiał, a może nie chciał zrozumieć. Tym razem postanowił, że da za wygraną. Wiedział, że nie wygra.
-Jak chcesz – westchnął, puszczając ją. Po chwili odwrócił się i ruszył do środa, a białowłosa odetchnęła głęboko.
-Nie dobrze. Jak to możliwe, że takie zachowanie może aż tak zmęczyć – westchnęła, idąc przed siebie. Nie chciała być ludzka. Ludzie może i ją fascynowali, ale wolała oglądać ich z daleka, a nie stać się jedną z nich.
-Oh, oh, oh… Bo się popłaczę. – Za jej plecami rozległ się nagle niski i seksowny głos. Lilith poczuła jak całe jej ciało się napina reagując na ten ton, który nie raz doprowadzał ją na skraj rozkoszy. Przygryzła wargę, po czym odwróciła się i spojrzała na właściciela tego cudownego głosu.
-Witaj Samaelu – uśmiechnęła się lekko, patrząc w jego czarne oczy.
-Słyszałem o Twoim upadku. Jednak wkradnięcie się do twojego snu nie dawało mi takiej gwarancji jak zobaczenie ciebie osobiście – na jego twarzy pojawił się czarujący uśmiech, jak zawsze, gdy z nią rozmawiał. Pamiętała ten uśmiech, anielice się o niego zabijały. Ona jednak udawała obojętność, podczas, gdy sama miała ochotę piszczeć jak tylko ten uśmiech został skierowany do niej.
-Widzę, że mój upadek jest bardzo popularnym tematem mimo, że minęło tyle czasu – wywróciła oczami, opierając dłonie na biodrach.
-Bo to bardzo gorący temat. – Ostatnie dwa słowa wypowiedział lustrując ją wzrokiem, który palił.
-Zapewne. Co cię tutaj sprowadza, Samaelu?
-To chyba oczywiste… - podszedł do niej i pochylił się tak by jego usta znalazły się na wysokości jej ucha. – Ty – szepnął z uśmieszkiem.
Niemal jęknęła, słysząc to krótkie słowo, jednak przepełnione wszystkim tym czego potrzebowała przez ten długi okres czasu. Ograniczyła się jednak do przygryzania wargi i cichego westchnięcia.
-Ja? Trochę długo ci zajęło dostanie się tutaj – uśmiechnęła się pod nosem, zerkając w jego oczy, teraz będące tak blisko niej.
-Wolałem się upewnić, czy to prawda. Wiesz, popytałem źródeł i tak dalej – zamruczał z uśmieszkiem.
-A skąd przypuszczenie, że tak po prostu ci się oddam?
-Bo wiem, co do mnie czujesz – wymruczał, po czym nie czekając na jakikolwiek odzew z jej strony, wpił się namiętnie w jej wargi. Tym razem nie potrafiła powstrzymać jęku zadowolenia jaki wydostał się z jej ust. Samael całował tak jak zapamiętała, namiętnie i z lekką dzikością. Gdy się od niej oderwał, musiała chwilę odczekać by dojść do siebie po tym przeżyciu.
-Jesteś niemożliwy – uśmiechnęła się cwano, tonąc w jego oczach.

*

Widział to… całą scenę. Teraz żałował, że jednak jej nie posłuchał, że chciał jeszcze raz spróbować. Stał chwilę w drzwiach od sali balowej i wpatrywał się w całującą się parę, czując jak cała jego nadzieja ulatuje w momencie, gdy ich usta się zetknęły. Z początku jeszcze myślał, że może nic straconego, a Lilith odepchnie tego mężczyznę od siebie, jednak ona odwzajemniła owy pocałunek. W dodatku widział, że była bardzo zadowolona z takiego obiegu spraw. Westchnął głośno, po czym wszedł na salę w momencie, gdy się od siebie oderwali. To było dla niego za dużo.

,,Debil z ciebie! Lewo ją znasz, nie masz prawa być zazdrosny! A tym bardziej ‘cierpieć’ z powodu utraconej… miłości? Nie! To nie była miłość! Przecież ja jej nie znam. Nie mogłem się zakochać w osobie, której nie znam. Teraz wszystko będzie jak dawniej, jakbym jej nie znał.’’ – Z takim postanowieniem blondyn podszedł do barku i zamówił drinka, szukając wzrokiem brata z jego połówką.

*

-Naprawdę jej nigdzie nie widziałeś? – Czerwonowłosa chodziła nerwowo po małym korytarzyku przed toaletami. – Przecież nie rozpłynęła się nagle!
-Może Ojczulek ją zabrał z powrotem? – Zakpił Sartael, ukrywając tym samym swoje nerwy. Wystarczyła im owa anielica, która właśnie wychodziła z siebie.
-Nawet tak nie mów! – Niemal krzyknęła. Nie mogła znów stracić swojej przyjaciółki. Zwłaszcza teraz, gdy po tylu latach miała ją w końcu przy sobie.
-To jest niemożliwe. Wszyscy to wiemy – Armaros prychnął pogardliwie, opierając się o ścianę.
-To fakt. On jak już zrzuci to nie zabierze z powrotem – westchnął mężczyzna, przeczesując dłonią swoje długie włosy.
-Ktoś jednak musiał ją widzieć! Lilith nie zniknęłaby nagle – kobieta była na skraju załamania nerwowego.
-Szukacie Lilith? – Wysoki, ciemnoskóry chłopak pojawił się nagle obok nich. – Wyszła z sali.
-C… co?! – cała trójka spojrzała na niego jak na debila, po czym nie czekając na więcej informacji ruszyli do wyjścia.
-Zabije ją! Jak Ojca kocham, zabije – wyszła z sali i niemal od razu stanęła jak wryta. Co jak co, ale tego to na pewno się nie spodziewała.